czwartek, 21 lutego 2013

Zakochałam się :)

I nie chodzi o nowego mężczyznę marzeń ;) ale o ... olej marzeń.  Nie dalej jak przedwczoraj trafiła do  mnie butelka oleju ze słodkich migdałów firmy KTC. 
Olej kupiłam z ciekawości, z przeznaczeniem oczywiście włosowym, ewentualnie jako mazidło do ciała.

Olej ze słodkich migdałów  ma jasnożółtą barwę, pachnie bardzo delikatnie, niemal niewyczuwalnie. Podejrzewam, że olej KTC, jako spożywczy, jest rafinowany. Nierafinowany z pewnością intensywniej pachnie i smakuje.

Skład :  Zawiera głównie kwasy oleinowy i linolowy i szereg witamin: A, B1, B2, B6, D, E.

Olej z migdałów jest jednym z najstarszych używanych w kosmetyce olejów. Jest lekki, bardzo szybko wnika w naskóre ki  nie pozostawia tłustej warstwy. Jest idealnym olejem do masażu.

Posiada fantastyczne własności zmiękczające i odżywiające skórę. Wzmacnia barierę ochronną naskórka, poprawiając pośrednio nawilżenie skóry.Działa łagodząco i jest szczególnie polecany do skóry suchej, wrażliwej, zniszczonej lub podrażnionej. Daje świetne efekty w pielęgnacji skóry przy egzemie i łuszczycy.

Ani moja cera, ani moje włosy, nie są specjalnie suche. Skóra jest zdecydowanie mieszana, ale olej nałożony po myciu mydłem Aleppo wchłonął się błyskawicznie. Przy nakładaniu nie był tłusty (wiem, że to brzmi bez sensu ;)), dawał raczej odczucie podobne jak kosmetyki z silikonami - jedwabistość, poślizg, ale bez lepkości. Skóra wypiła go momentalnie, nie zostawił właściwie żadnego filmu na twarzy, jedynie uczucie satynowego wykończenia, podobnego do efektu po bazach pod makijaż. Jako baza właśnie spisuje się świetnie - makijaż się nie roluje, nie smuży.

Olej z migdałów podobno świetnie rozjaśnia przebarwienia i cienie po oczami. Przez 3 dni nie dane było mi się o tym przekonać ;), ale nie ukrywam, że na to liczę.

Myślę, że sprawdzi się świetnie jako lekka baza do OCM.

Użyłam go też oczywiście do włosów - jako składnik maseczki z Amlą w pudrze. Zmywał się kompletnie bezproblemowo - miałam wrażenie, że włosy w większości go wchłonęły. Jest najlepiej nawilżającym olejem, jakiego używałam. Po maseczce nie musiałam używać absolutnie żadnej odżywki, żeby rozczesać włosy. Jest też jedynym olejem, którego mogę używać na sucho - jako serum do końcówek lub do zdyscyplinowania fryzury, bez żadnego ryzyka obciążenia moich dość cienkich włosów. Olej wnika w nie kompletnie, a włosy w dotyku są miękkie i gładkie - efekt jak po silikonowym serum CHI.

Teraz, do pełni szczęścia brakuje mi tylko masażu tym olejem ;)

Marta

poniedziałek, 18 lutego 2013

Poszczęściło mi się :)

Ostatnio wyjątkowo dopisało mi szczęście i udało mi się wygrać w paru konkursach :) Zazwyczaj nie mam szczęścia w losowaniach, podeszłam więc do konkursów raczej z dystansem, a tu proszę - takie miłę zaskoczenie :)








W konkursie Welli na Wizażu zgarnęłam farbę do włosów w piance Wellaton i (czego się nie spodziewałam - myślałam  ze konkurs dotyczy wyłącznie farby ;) ) - zestaw kosmetyków Wella Pro Series Frizz Control.



Na portalu iBeauty.pl załapałam się do testów nowej maskary Bourjois Volume Clubbing Black Jack - to pogrubiająca maskara ze złotymi drobinkami.


A najmilszą niespodziankę sprawiła mi Idalia, wyróżniając moją konkursową odpowiedź i nagradzając ją mydełkiem Sesa :) Miałam już kiedyś to mydełko i było rewelacyjne. Potem jakoś o nim zapomniałam, a teraz będę miała świetną okazję odnowić tę przyjaźń :)


Czy jesteście szczególnie ciekawe któregoś z powyższych produktów? Recenzję którego chciałybyście przeczytać w pierwszej kolejności?

Marta

środa, 13 lutego 2013

W manii mani ;)

Jednym z moich noworocznych postanowień było zaprzestanie niecnego procederu obgryzania paznokci.  Po nieco ponad miesiącu moje paznokcie prezentują się tak :)

Wiem, że są jeszcze krótkie, trochę krzywe, każdy innej długości. Skórki też wymagają dużo większej troski. Ale naprawdę jestem z siebie nieskromnie bardzo dumna :) Nie będę was straszyć zdjęciami "sprzed", zresztą nie uwieczniałam chętnie obgryzionych kikutków, ale uwierzcie  naprawdę były fatalne, bleee.....


Oczywiście - nie obyło się bez wspomagaczy. Stosowałam na zmianę gwiazdkowy prezent - odżywkę Sally Hansen Maximum Growth i osławioną diamentową odżywkę Eveline. Bojąc się trochę formaldehydu stosowałam obie odzywki w płodozmianie - 3 dni SH, zmywanie, dzień przerwy, 3 dni Eveline. W dzień wolny wcierałam w paznokcie i skórki samorobne serum do paznokci: olej rycynowy, lecytyna, wit.E, keratyna. 

O obu odżywkach mam bardzo dobre zdanie - formaldehyd w Eveline trochę przeraża, ale staram się stosować ją z umiarem, poza tym, kiedy moje paznokcie trochę się wzmocnią po prostu ją odstawię. Maximum Growth to raczej taki codzienny specyfik, bez efektu wow, ale wydaje się być bezpieczniejsza, poza tym nawet nałożona 3 warstwami dzień po dniu wygląda bardzo naturalnie.

Lakier na paznokciach to Essie Lilacism - udało mi się go kiedyś wygrać w konkursie organizowanym przez Tatty Devine. Uwielbiam kolor lawendy, więc bardzo się cieszę, że w końcu mogłam zacząć go używać. Chociaż, muszę z żalem przyznać, że nie jest tak rewelacyjny, jak się spodziewałam - pędzelek jest bardzo szeroki, za szeroki na moje małe płytki (mam bardzo małe dłonie) i nabiera zbyt dużo lakieru. Poza tym lakier dość długo schnie, a nakładanie drugiej warstwy potrafi spowodować naruszenie pierwszej. Ale kolor jagodowego koktajlu mlecznego i tak jest obłędny  Zresztą, brakuje mi wprawy w robieniu mani, więc dużą część winy biorę na siebie :)


Pozdrawiam,
Marta

wtorek, 12 lutego 2013

Jak polubiłam proteiny

Hasło "proteiny" wzbudza wśród początkujących włosomaniaczek respekt i lekki popłoch. Realna wizja otrzymania miotły zamiast odżywionych pukli potrafi skutecznie odstraszyć od ich stosowania. Sama, po nieudanym eksperymencie z cysteiną wyrzuciłam z domu wszystkie proteiny. Wtedy miałam jednak bardzo zniszczone, mocno rozjaśnione i łamiące się w palcach włosy. Kiedy pozbyłam się zniszczeń (jedyną słuszną metodą - obcinając) kontynuowałam emolientowo-humektantową pielęgnację, do czasu kiedy ostatnio moje włosy powiedziały DOŚĆ!  Wyraźnie przekarmione postanowiłam porządnie oczyścić szamponem z SLS                  i wspomóc proteinami. 


Pełna obaw sięgnęłam najpierw po proteiny wielkocząsteczkowe - tradycyjną maseczkę z żółtka z naftą, płukanki z mleka. Efekt? Włosy zdecydowanie zyskały na mięsistości, przestały być tak strasznie mięciutkie i lejące. Poza tym zauważyłam, że proteiny pomagają uzyskać efekt większej objętości czupryny i trochę opóźnić przetłuszczanie. Proteiny o dużych cząsteczkach mają do siebie to jednak, że nie uzupełniają ubytków we włosie, a jedynie kondycjonują, pozostając na powierzchni. Efekt pozostaje więc wyłącznie do następnego mycia.

Skoro proteiny przestały być mi takie straszne  postanowiłam sięgnąć po te o małych cząsteczkach, hydrolizowane, a szczególnie po znienawidzoną kiedyś keratynę :) Tylko te małe cząsteczki są w stanie wbudować się w strukturę włosa na dłużej i "zacementować" jego ubytki. Sporządziłam sobie taką oto mgiełkę, którą stosuję po myciu na wilgotne włosy, a czasem też na suche, żeby je odświeżyć, poskromić i zafundować im lekki push up. 

Mgiełka proteinowa (modyfikacja przepisu z ZSK)

90 ml wody/hydrolatu
3 ml kolagenu z elastyną
5 ml keratyny
1 ml D pantenolu

Do tego dodałam kroplę jedwabiu CHI, żeby nie było za "sucho". Moje włosy obciąża nawet kropelka nałożona bezpośrednio - a ta minimalna ilość z mgiełki jest idealna :)

Jestem zachwycona tym sposobem dostarczania protein. Zawsze po myciu stosuję jakąś emolientową maskę, więc mgiełka nieco niweluje ewentualny efekt przyklapu, a mam pewność, że nie przeproteinuję włosów.

Teraz wiem, że proteiny stosowane na głowie z głową są niezbędne i bardzo pomocne. Pamiętać trzeba tylko, że jak to kiedyś przepięknie napisała Czarownicującaproteina to głupia cząsteczka, które żre i pije co znajdzie. Jeśli dostarczymy niewystarczającą ilość wody i olejów razem z proteinką - zamiast efektu WOW spowoduje efekt Piorun w Miotłę - suche siano podatne na łamanie. 

Amen ;)

czwartek, 7 lutego 2013

nieobecność usprawiedliwiona

Cicho tu u mnie ostatnio, głównie z powodu tego:

Jestem totalną łamagą i przy bardzo energicznym wkładaniu swetra tak nieszczęśliwie walnęłam we framugę  że wybiłam sobie palec ze stawu :O

Na szczęście jest już lepiej i mogę pisać na klawiaturze - więc spodziewajcie się na dniach przepisów na LUSH-owe DIY, prezentacji mojego nowego elektrycznego przyjaciela ;), recenzji tuszu i małego porównania tanich azjatyckich kremów BB :)

Ściskam zdrową ręką :),
Marta

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Nakarmione...przekarmione?

Co wolicie - być lwem z puszystą grzywą czy smętnym przyklapem :D? Każda z prostowłosych marzy co prawda o gładkiej lśniącej tafli, ale żadna z nas nie chce wyglądać jak po zdjęciu bardzo ciasnej czapeczki ;)
Niestety, moje włosy tej zimy kompletnie nie chcą mnie słuchać... Dbałam o nie intensywnie - olejowałam  nakładałam maski, nawilżałam  I co? Smętny przetłuszcz i strąki już po kilku godzinach od umycia. Oczywiście, noszenie czapki i włączone na maxa ogrzewanie na pewno robią swoje, ale żeby aż tak? 

Wczoraj postanowiłam trochę podsuszyć skórę głowy i oczyścić włosy - nałożyłam maseczkę z białej glinki, porządnie umyłam. I co? Nic. Nadal miękkie  wiotkie i nędznie wyglądające włosy. 

I co teraz? Moje włosy najwyraźniej zostały przekarmione mieszankami emolientowo-humektantowymi. Do tego podejrzewam używane do zabezpieczania silikony, które co prawda mają być lekkie i zmywalne wodą, o nabudowywanie się na moich włosiętach. 
Jak ma zamiar temu zaradzić? Muszę zadziałać na włosy odwrotnością tego, co do tej pory - czyli proteinami. Nie ukrywam, że boję się tematu protein, kiedyś przesadziłam z keratyną i cysteiną, ale mimo wszystko spróbuję. Muszę szybko zakupić jakiś szampon z SLS o najprostszym składzie, i chyba ukręcę sobie taką mgiełkę proteinową z przepisu Kascysko :

5 ml keratyny
1 ml elastyny
1 ml kolagenu
1 ml pantenolu
1 ml aloesu zatężonego 10x
90 ml wody przegotowanej

Mam nadzieję, że pomoże ona moim włosom odbić się od skalpu i zaczną wreszcie wyglądać normalnie :)

A jak Wy radzicie sobie z zimą we włosach? Miałyście kiedyś problem z przenawilżeniem/przeproteinowaniem włosów?

Marta



wtorek, 22 stycznia 2013

Lansuję nowy hicior ;)

Może po fenomenie siemienia lnianego i kozieradki uda się wylansować kolejny hit Włosomaniaczek? Do poszukania czegoś więcej na jego temat w związku z włosami skłonił mnie skład Lotionu przeciw wypadaniu włosów z serii Receptury Babuszki Agafii. Lotion zbiera same super pochlebne recenzje w blogosferze, więc postanowiłam sprawdzić skład przed ewentualnym zakupem. Spodziewałam się egzotycznych dla nas rosyjskich roślin, a tu proszę - na pierwszym miejscu nasz całkiem pospolity bohater ! O kim mowa? O kminku zwyczajnym :)

Wszyscy wiedzą o dobroczynnym wpływie kminku na trawienie, jest on niezbędnym składnikiem potraw z nasion roślin strączkowych czy kapusty. 
Ja jednak, przyznaję się, nie miałam zielonego pojęcia o jego działaniu przeciwzapalnym, przeciwtrądzikowym czy też pobudzającym krążenie. 

Dzięki dużej zawartości witamin (A, B1, B2, C, PP) i minerałów intensywnie odżywia zniszczone włosy i zapobiega ich wypadaniu.

Olejki eteryczne zawarte w kminku trudno rozpuszczają się w wodzie, dlatego najlepiej przygotowywać wywary i maceraty na bazie świeżo zmielonych nasion. Zachwycona opisem działania i faktem, że mam w szafce kuchennej zapas kminku, z niewyjaśnionych dotąd źródeł ;) postanowiłam przygotować sobie płyn, który będę stosować zarówno do przemywania twarzy, jak i wcierania w skalp :)

Tonik kminkowy:
250 ml wywaru z kminku (1 łyżka gniecionych lub zmielonych nasion albo ziela zalać 250 ml wody; zagotować; odstawić pod przykryciem na 20 minut;odcedzić na sitku.)
12 ml niacynamidu (wit. B3)
2ml pantenolu
trochę alkoholu dla konserwacji i lepszej penetracji

Na razie nie mogę powiedzieć nic o działaniu, ale tonik bardzo przyjemnie pachnie i, mimo tego, że zapach jest kuchenny, to nie czuć wszędzie rosołu, jak po kozieradce ;)

Jako olejomaniaczka nastawiłam oczywiście porcję oleju kminkowego - niech się maceruje.  Około pół szklanki zmielonych (zgniecionych) nasion zalałam 200 ml ciepłego oleju słonecznikowego. Za 2 tygodnie będzie gotowy. W razie czego - zawsze można go użyć doustnie, jako wspomagacza trawienia :)

Postaram się też kupić inne składniki z lotionu Babuszki Agafii (rdest, kora dębu, tatarak) to uwarzę sobie jego własną wersję - ostatnio bawią mnie próby odtworzenia istniejących kosmetyków metodami domowymi :)

To co, lansujemy kminek :)?

Marta

czwartek, 17 stycznia 2013

Masło maślane

Udało mi się zdenkować kolejny produkt z mojej szafki :) Niemały to sukces, następny produkt z jakiejkolwiek kategorii wykończę pewnie za 3 miesiące ;)

Bohaterem dzisiejszej recenzji jest Body Shopowe masło do ciała z orzechem brazylijskim. Masło dostała w prezencie urodzinowym, czyli pod koniec czerwca. Wykończyłam wczoraj, czyli i jak widać, mam ślimacze tempo wykańczania kosmetyków... Przyznaję się jednak, że do ciała zaczęłam używać go dopiero jesienią - nienawidzę podczas ciepłego lata lepić się od jakiegokolwiek mazidła do ciała, brr

A teraz - do rzeczy!


Głęboko nawilżające masło do ciała do skóry suchej wygładza skórę pozostawiając ją gładką i elastyczną. Zawiera olejek z orzechów brazylijskich o właściwościach nawilżających i zmiękczających oraz masło shea i masło kakaowe. 

Skład: Water, Brazil Nut Oil, Cyclomethicone, Shea Butter, Cocoa Butter, Glycerin, Glyceryl Stearate), PEG-100 Stearate, Cetearyl Alcohol, Lanolin Alcohol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol , Parfum, Disodium EDTA, Caramel

Jak na masło przystało, skład jest bardzo tłuściutki - olej z orzechów brazylijskich, masło kakaowe. masło shea wiodą prym. Ale, bardzo wysoko pojawia się również silikon - nie bardzo wiem po co? Zapewne dla lepszej smarowności i poczucia jedwabistej skóry. Nie jest to absolutnie zły ani groźny składnik, ale naturalnością również nie grzeszy ;) Masło ma również sporo konserwantów, w tym parabeny.

Wygląd i zapach: Masło zamknięte w klasycznym plastikowym słoiku TBS o pojemności 200 ml. Do niehigienicznego, a cz całkiem przyjemnego dłubania palcem :) Kolor - jaśniutki beż. Konsystencja - zbita, treściwa, na pewno nie jest to kremik ani budyń. Słodki zapach, z dominującą nutą masła kakaowego, czyli inaczej mówiąc - gorzkiej czekolady :)

Działanie: Masło rzeczywiście nieźle nawilża, choć niestety efekt utrzymuje się tylko do pierwszego prysznica. Pozostawia wyraźny film na skórze, co mi akurat średnio odpowiada, ale posiadaczkom bardzo suchej skóry może przypaść do gustu. Spodziewałam się powalających rezultatów w dziedzinie nawilżania - niestety bezskutecznie. Natłuszczenie, owszem, niezłe, ale przy małej ilości humektantów stanowi u mnie w sumie wyłącznie barierę ochronną.

Recenzja, jak widać super pochlebna nie jest. I nie byłaby nadal, gdyby nie to, że masło sprawdziło się idealnie jako produkt do kremowania włosów!!! Mnogość olejów, zawartość silikonu sprawia, że włosy są dobrze odżywione, a po zmyciu masełka miękkie, delikatne i błyszczące. W najgorszym włosowym okresie masło dosłownie wsiąkało w moje włosy. Kiedyś byłam sceptycznie nastawiona do kremowania włosów, ale po doświadczeniach z masłem TBS jestem zdecydowanie na tak :) Niestety, raczej nie kupię ponownie, bo jego regularna cena - 65 zł - skutecznie do tego zniechęca. Teraz mam zamiar kremować włosy Isaną - może okaże się godnym zamiennikiem recenzowanego masełka?

Marta

poniedziałek, 14 stycznia 2013

ZSK czyli zrobiłam sobie krem :)

Zainspirowana przez Italianę, Kascysko i Madie zebrałam w sobie odwagę, chęci i fundusze i poczyniłam zamówienie półproduktowe z myślą o ukręceniu własnego, pierwszego w  życiu kremu. Z moimi wątpliwymi zdolnościami chemicznymi i generalnie dość lekkim stosunkiem do wszelkich receptur, sterylnych warunków i innych laboratoryjnych wymogów, było to dla mnie nie lada wyzwanie.



Zdecydowałam się na krem metodą na zimno, bez emulgatora, za to zagęszczanego włóknami pomarańczy. Korzystałam z przepisu z ZSK, z własnymi modyfikacjami:

faza olejowa
Olej z pachnotki  5.5 ml
Olej z konopii          5.5 ml
Kwas salicylowy 0.15 ml
Włókna pomarańczy  2.5 ml
Witamina E                0.5 ml

faza wodna
Hydrolat lawendowy  32 ml
Kwas hialuronowy  1,25 ml
Witamina B3          4 ml

faza dodatków
Ekstrakt z oczaru 3.5 ml
olejek z drzewa herbacianego 6 kropli


Krem na bazie włókien robi się dziecinnie łatwo. Wystarczy każdą z faz wymieszać w osobnej zlewce, potem wlać fazę olejową do wodnej i mieszać, np. mikserkiem :) Pozmieniałam nieco składniki na takie, które akurat mam w domu i które wolałam - gliceryna mnie zapycha, więc z niej zrezygnowałam, konserwantów się boję, więc użyłam witaminy E.


Krem przez brak gumy ksantanowej ma dosyć lejącą, bardzo przyjemną konsystencję. Na pewno nie jest to serum , ale bardzo lekki kremik, idealny do dozownika z pompką. Ma jasnobeżowy kolor (nude ;)), bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Nadaje się pod makijaż, o ile nie zechcecie, jak ja początkowo  zrobić cerze tak dobrze, i nałożyć go tak szczodrze, że zaczął się wałkować :D Nałożony normalną warstwą trzyma się idealnie, cera jest mięciutka, a makijaż nie spływa. Pachnie bardzo ładnie, lawendą i drzewkiem herbacianym :) Oczywiście można ten olejek zastąpić innym, ale herbaciany kocham miłością bezgraniczną.

Z podanych proporcji wychodzi 51 ml kremu :) Na razie zamieszkały w dwóch 25 ml pojemniczkach, ale za chwilę jeden wyląduje w buteleczce z pompką.

Krem nie matuje, ale też nie powoduje świecenia latarnianego. Niacynamid ogranicza wydzielanie sebum, więc myślę, że za jakiś czas i to świecenie zostanie zminimalizowane. Używam go na dzień, na noc leci serum z witaminą C, ale spróbuję też na pewno stosowania i na dzień i na noc.

Na razie używałam kremu tylko przez weekend i nie mogę zdać Wam bogatej relacji z jego stosowania. Zawiera jednak wszystkie składniki, które mi służą, pokładam w nim więc spore nadzieje. Jeśli spełni moje oczekiwania chociaż w połowie;), to zostanie ze mną na stałe, z ewentualnymi zmianami bazowych olejów/ekstraktów.

To co, kręcimy :)?

Marta

środa, 9 stycznia 2013

Australijski cudotwórca

Mowa oczywiście o olejku z drzewa herbacianego. Wbrew nazwie nie ma on nic wspólnego z herbatą :)

Drzewko herbaciane -Melaleuca alternifolia- rośnie niemal wyłącznie w Australii. Aborygeni używali od tysięcy lat liści drzewka herbacianego jako lekarstwo na wiele dolegliwości. Olejek z drzewa herbacianego jest przeźrocyzstą, żółtawą cieczą o intentsywnym zapachu i bardzo nieprzyjemnym smaku. Moim zdaniem pachnie nieco jak kamfora, trochę jak terpentyna. Ja bardzo lubię ten aromat, kojarzy mi się z czasami studiów i malarstwem olejnym ;) - poza tym na mnie działa naprawdę odświeżająco.


Olejek składa się głownie z terpenów, seskwiterpenów, cymenów i cyneolu.  Jest substancją lipofilną, czyli rozpuszcza się w tłuszczach i rozpuszcza tłuszcze.

Olejek ma udowodnione i bardzo dokładnie przebadane naukowo działanie bakteriobójcze i grzybobójcze. Jest jednym z bardzo niewielu naturalnych substancji, która potrafi zniszczyć bakterie gronkowca, nawet te odporne na antybiotyki!!! Nawet mocno rozcieńczony z wodą wykazuje intensywnie bakteriobójcze działanie  15% roztwór działa skutecznie na enterokoki i pseudomonas. Olejek działa również grzybobójczo, dezynfekująco, przeciwbólowo, przeciwświądowo i ściągająco na pory skóry.

Jest składnikiem wielu kosmetyków, głownie tych o działaniu przeciwtrądzikowym, przeciwłupieżowym.
Jednak zamiast kupować kosmetyki z jego zawartością lepiej zaopatrzyć się w NATURALNY olejek ze sprawdzonego źródła i kombinować samodzielnie.

U mnie olejek herbaciany jest zawsze częścią mieszanki OCM. Teraz, kiedy z niej zrezygnowałam, po myciu mydłem Alep używam toniku z octu jabłkowego, z dodatkiem olejku z drzewa herbacianego właśnie.
Kilka kropel olejku ląduje w każdym kremie jakiego używam - zarówno tych gotowych, jak i tych, które mieszam własnoręcznie, a także w maseczkach, odzywkach na skalp, płynach do higieny intymnej.

Olejek pomógł mi się bardzo szybko pozbyć niechcianego przybysza w postaci ropnia spowodowanego gronkowcem. Oprócz antybiotyku doustnie i zewnętrznie smarowałam zmianę codziennie olejkiem herbacianym. Po tygodniu wszystko zniknęło bez saldu,a  było naprawdę źle - nie mogłam chodzić przez 3 dni...

Poniżej kilka sprawdzonych przepisów z użyciem olejku:
Punktowy preparat na trądzik: mieszamy żel aloesowy z olejkiem z drzewa herbacianego w proporcjach 9:1
Maseczka przeciwtrądzikowa: 2 łyżeczki glinki mieszamy z wodą do konsystencji pasty i dodajemy 4-5 kropli olejku.
Wcierka przeciwłupieżowa/przeciw podrażnieniom skóry głowy: 1 łyżkę oleju odpowiadającego naszym potrzebom (migdałowy, lniany itp.) mieszamy z 4-5 kroplami olejku z drzewa herbacianego i wcieramy w skórę głowy.

Znacie, lubicie, używacie :)?



poniedziałek, 7 stycznia 2013

Najdelikatniejsze mycie świata

Trochę wbrew ilustracji dzisiejszy wpis nie będzie o włosach dziecięcych, ale zdjęcie jest tak słodkie, że nie mogłam się oprzeć :D

Moje włosy zimą przechodzą trudny okres. Nie wiem czy Wy też borykacie się teraz z nadmiernym przesuszeniem włosów, podczas kiedy skalp przetłuszcza się szybciej niż zwykle?

Mam krótkie włosy, więc bardzo trudno umyć mi wyłącznie skalp szamponem, a długość odżywką, więc szukam sposobu na to, jak połączyć mycie skalpu z myciem włosów tak, żeby obie te części ciała były zadowolone. Zazwyczaj szamponowa piana i tak  otula całe moje włosy, a nawet te delikatne myjadła jak Facelle czy Babydream potwornie plączą mi włosy.

Uwielbiam mycie całej głowy odżywką, szczególnie aloesową Mrs Potters, ale zimą , pod czapką włosy za szybko są obciążone i nieświeże :/ Ostatnio jednak kiedy nałożyłam na włosy i skalp lniany żel (2 łyżki siemienia na 1 szklankę wody), żeby je porządnie nawilżyć, przypomniało mi się, że podobno można umyć włosy samym siemieniem lnianym... 

Żeby nie zniszczyć efektów nawilżenia, ale też jednak trochę dokładniej oczyścić głowę niż może to zrobić siemię lniane, do mokrego jeszcze żelu na głowie dołożyłam sporą porcję odżywki myjącej. Zmalaksowałam i, o dziwo, mieszanka bardzo ładnie się zapieniła - dużo lepiej niż sama odżywka na wilgotnych włosach. Pomasowałam, pomasowałam i tyle. Spłukałam wszystko porządnie, obawiając się jednej z dwóch rzeczy - maksymalnego obciążenia i niedokładnego umycia albo zmycia całej dobroci dostarczonej włosom przez siemię lniane. Pomacałam owłosienie, stwierdziłam  ze nie wymaga żadnego wsparcia w postaci odżywki b/s, ale nie jest też tłuste. Rozczesałam palcami i poczekałam, aż wyschną naturalnie. A kiedy to nastąpiło miałam najcudowniejsze włosy na świecie :) Mięsiste, aż napęczniałe od wilgoci wewnątrz. Super gładkie - jak po silikonach i prostownicy, niesamowicie błyszczące. Włosy były świeże tyle samo, ile po standardowym myciu szampon+odżywka, czyli około 1,5 dnia. 

Przy następnym myciu zaeksperymentowałam z odżywką Kallos Placenta, ale ona już tak dobrze nie myje. Spróbuje jeszce z Glorią, ale chyba Mrs Potters ma najlepszy myjący skład :)

Kombinuję sobie teraz też szampony 2 w 1 - mieszam odżywkę Mrs Potters z odrobiną delikatnego szamponu na dłoni - taka mieszanka myje mocniej niż siemię z odżywką i nie daje efektu wow!

A jakie są Wasze sposoby na delikatne mycie?

Marta

piątek, 4 stycznia 2013

Postanowienia noworoczne

Istnieje teoria, która mówi, że każdy nowy nawyk wymaga 21 dni, aby stał się naszym przyzwyczajeniem. Kolejna teoria zakłada, że publiczne ujawnienie naszych zamiarów wielokrotnie zwiększa szanse dotrzymania postanowienia :)

Dlatego uroczyście ;) publikuję listę noworocznych postanowień urodowych. Tak, wiem, że jest już 4 stycznia - regularne pisanie na blogu też jest jednym z postanowień ;)



1. Skończyłam obgryzać paznokcie - to okropny nawyk, którego nie mogę się pozbyć od lat. Miewam długie okresy zadbanych paznokci, ale zawsze coś spowoduje, że znów zaczynam się nad nimi znęcać...
Mam nadzieję, że 3 tygodnie wystarczą im na powrót do wyględności i za 21 dni będę Wam w stanie je pokazać. W prezencie od narzeczonego dostałam odżywkę Sally Hansen, więc muszę się spiąć :)

2. Wprowadzam nawyk systematycznego i dłuższego stosowania kosmetyków - teraz najczęściej nudzę się czymś po tygodniu i zamieniam na coś innego. Tym sposobem nie jestem w stanie ocenić długofalowego działania kosmetyku, ani tak naprawdę skorzystać z jego innych dobrodziejstw niż tylko doraźne... Ech, ciężko żyć z ADHD :/

3. Ograniczam kompulsywne kupowanie kosmetyków. W porównaniu z niektórymi bloggerkami wypadam nieźle, kosmetyki nie wysypują mi się z szaf, ale często kupuję rzeczy kompletnie bez zastanowienia. I potem zostaję z 3 podkładami, z których żaden nie pasuje do mojego rodzaju cery, albo z 4 myjadłami do włosów...

4. Do pielęgnacji cery  używam wyłącznie samorobionych kosmetyków. Jedynie do mocniejszego mycia  mydła Alep/żelu bez SLS. Naprawdę, mojej skórze nie służy już nic co można kupić nawet w aptekach. Skupię się na udoskonalaniu OCM, własnych tonikach i serach, a nawet chcę się porwać na ukręcenie własnego kremu :)

5.  Zdrowo się odżywiam. Postanawiam, że schudnę, co z chorą tarczycą jest dość trudne. Mocno ograniczam też nabiał, ze względu na jego prawdopodobny negatywny wpływ na moją odporność i stan skóry. Testuję gotowanie wg pięciu przemian, kuchnię skupioną na naturalnych, sezonowych produktach. Dużo warzyw, kasz, strączków.

6. Porządkuję siebie i swój tryb życia. Obejmuje to: porządki w kosmetykach, ubraniach, butach i akcesoriach. Regularne publikowanie postów na blogu. Prowadzenie terminarza/listy rzeczy do zrobienia. Regularna lektura motywujących książek i słuchanie motywacyjnych nagrań. Pisanie afirmacji.

7. Punkt ostatni, ale chyba najważniejszy - porządne wysypianie się. Wiem, że jest to podstawa zdrowia i urody. Człowiek wyspany to człowiek szczęśliwy :) Niestety, w nowym roku ani razu nie udało mi się położyć przed 2, ale zmieniam to.

Postanowienia są nie tylko stricte urodowe, ale w każdym z nich jest coś, co urodzie służy. 

No, to terasz trzymamy kciuki :)

Marta