poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych :)

Kochane,
życzę Wam z okazji Świąt Bożego Narodzenia samych cudowności - spełnienia marzeń, tych o których wiecie i tych, o których nawet nie myślicie...

Odpoczywajcie, piękniejcie, objadajcie się bezkarnie :)

Niech włosy rosną Wam długie i piękne, a cera jaśnieje blaskiem niczym chińska porcelana. Niech wszystkie kosmetyki mają piękne i naturalne składy i niech nawet nie ważą się pomyśleć o uczulaniu :)

Cieszcie się czasem spędzonym z bliskimi, łapcie każdą piękną świąteczną chwilę - niech urocze wspomnienia dadzą Wam sił na cały nowy rok.







Moje tegoroczne Święta nie będą chyba należały do najbardziej udanych - po raz pierwszy nie spędzę ich w dużym gronie rodzinnym, a baaaardzo kameralnie. Ponadto, złożył mi wizytę bardzo niechciany i niezapowiedziany gość:
Staphylococcus aureus

Jego wizyta jest nieprzyjemna i bolesna, w dodatku nie bardzo chce się wyprowadzić. Ale o nim - jak go unikać, jak z nim walczyć, już po Świętach :)

Ściskam Was serdecznie,
Marta

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Kozieradka - nowy ulubieniec blogosfery?

O urodowym zastosowaniu kozieradki po raz pierwszy przeczytałam na jakiejś amerykańskiej stronie włosowej. Podawano tam przepis na wcierkę z naparu z nasion kozieradki. Przepis zapisałam, kozieradkę znalazłam w szufladzie, ale na tym się skończyło...

Potem trafiłam na ten wpis u Kascysko. Wtedy mnie olśniło, że przecież już gdzieś o tym czytałam...Oczywiście ochoczo zaparzyłam nasionka, oczywiście ich nie zmieliłam :D Otrzymałam więc lekko glutowaty napach o zapachu rosołu. Wtarłam we włosy, umyłam, ale szału nie było. Ostatnio jednak o kozieradce zrobiło się jakoś szumniej, postanowiłam więc dać jej kolejną szansę. Teraz już nasionka mielę w młynku do kawy, zalewam gorącą wodą i czekam, aż "spuchną". Taką papkę wcieram w skórę głowy, część ląduje również na włosach. Oprócz zapachu, który mnie doprowadza do szału, bo jestem przez niego ciągle głodna ;), taka kuracja ma same plusy. 

Włosy są:
- niesamowicie nawilżone,
- błyszczące,
- wyraźnie gładsze - takie nasycone wilgocią, co daje poczucie, że są grubsze,
- świeże przez dłuższy czas,
- ładnie odbite od skóry głowy.

Nie wyobrażam sobie niestety towarzystwa zapachu kozieradki na dłużej, więc nakładam ją jako maseczkę na 2-3 godziny przed myciem. Taka maseczka poza świetnym działąniem na włosy łagodzi podrażnioną skórę głowy.

Spreparowałam sobie również kozieradkową wcierkę, którą mam zamiar stosować naprzemiennie z Jantarem. Przecedzony napar z kozieradki wymieszałam z niacynamidem, olejem z pachnotki i odrobiną alkoholu - dla konserwacji i lepszej penetracji. Wcierka ma przyspieszyć przyrost, zobaczymy czy zadziała :)

Kozieradka ma również działanie przeciwtrądzikowe - od kilku dni codziennie nakładam maseczkę ze zmielonych nasion. Chcę przyspieszyć gojenie nieproszonych gości, którzy są ze mną odkąd byłam chora, czyli ponad 2 tygodnie... Kozieradkowa maseczka bardzo dobrze przylega do twarzy, zastyga, tworząc błonkę przypominającą maseczkę peel-off. Na razie brak spektakularnych efektów, ale rzeczywiście wszystko goi się szybciej, a skóra twarzy jest gładsza i jaśniejsza.

Na razie kozieradka na pewno zostanie ze mną na dłużej, bo mam w końcu zamiar skupić się na systematycznym stosowaniu kilku produktów przez dłuższy czas. Ograniczyłam pielęgnację twarzy  i włosów do kilku składników, w tym kozieradki właśnie. Myślę, że za miesiąc zobaczę już jakieś rezulaty.

A Wy? Próbowałyście już tego przebojowego ziółka?

Marta

niedziela, 16 grudnia 2012

Calcium pantothenicum - mój wybawco?

Kwas pantotenowy należy do moich absolutnych ulubieńców wśród suplementów. Wspomógł bardzo moje włosy kiedy wypadały garściami, przyspieszył porost i dzięki niemu wykiełkowało mnóstwo baby hair. Potem na jakiś czas o nim zapomniałam, Wyciągnęłam na światło dzienne niedawno, kiedy byłam chora - łykany przez kilka dni pomógł mi okiełznać moją wymęczoną gorączką cerę. Ale moja systematyczność w łykaniu czegokolwiek sięgnęła poziomu minusowego - ciągle zapominam, odkładam itd... 

Trafiłam jednak ostatnio na kilka opracowań dotyczących stosowania witaminy B5, czyli kwasu pantotenowego właśnie, w leczeniu trądziku. Okazuje się bowiem, że jest to najlepszy naturalny sposób leczenia trądziku, osiągający skuteczność dorównującą retinoidom doustnym! W skrócie - brak witaminy B5 powoduje niedobór koenzymu A, który metabolizuje tłuszcze w naszym organizmie. Nadmiarowe tłuszcze zbierają się jako sebum, które staje się pożywka dla bakterii Propionibacterium acne. Duże dawki kwasu pantotenowego zmniejszają produkcję sebum, obkurczając jednocześnie pory (dotąd "rozepchane" przez sebum).

Żeby witamina B5 zadziałała w wyżej opisany sposób jej dawki muszą być naprawdę duże. W nasilonym trądziku zaleca się rozpoczęcie kuracji od 10 gram dziennie, przez 2 miesiące. W przypadku dostępnego na naszym rynku kwasu będzie to dość trudne, jako, że występuje w dawce 100 mg/tabletkę... W przypadku mniej nasilonych objawów można zacząć od 5 g dziennie. Dla utrzymania efektów należy przyjmować od 1g do 3,5 g dziennie. Oznacza to łykanie minimum 10 tabletek CP dziennie - trochę mało wykonalne... Szukałam innych form, ale chyba nie ma ich na polskim rynku - pozostaje kupienie/sprowadzenia z zagranicy - tam występują nawet w dawkach 1g/tabletkę.

Ja nie mam bardzo nasilonego trądziku - chciałabym zacząć od 3,5 mg, ale łykanie 35 tabletek to juz naprawdę przesada :D Na razie poprzestanę na 1 mg dziennie i zobaczę, czy będą jakiekolwiek efekty. Jeśli tak, to pewnie skusze się na zakup większej dawki za granicą.

Wiem, że jest wśród Was sporo użytkowniczek CP - czy zauważyłyście jego pozytywny wpływ na cerę i produkcję sebum? 

piątek, 14 grudnia 2012

Naturalne (?) prezenty - Choisee

Jak pewnie połowa blogosfery skusiłam się na promocję -60% na pierwsze zamówienie ze sklepu Choisee. I, jak pewnie większość klientek zostałam zaskoczona pseudonaturalnością tych produktów. Na szczęście, muszę przyznać, ze wrodzona czujność kazała mi ostrożnie złożyć zamówienie. Naturalność kosmetyków na pierwszy rzut oka wydała mi się wątpliwa - która z firm produkujących kosmetyki naturalne nie chwali się swoimi składami na stronie? Opakowania też wydały mi się takie nieco "garażowe", poza tym firma wyskoczyła ze swoją ofertą trochę znikąd, więc ograniczyłam swoje zakupy do kilku rzeczy, w dodatku takich, w których jak mogłam się domyślać, nie będzie miejsca na bardzo kiepskie składniki. Kremy i maseczki odrzuciłam (jak się okazało- słusznie) ze względu na podejrzewaną obecność parafiny. Brak parafiny w składzie jest raczej elementem, którym firmy się chwalą. Tutaj tak nie było. Zamawiałam nie dla siebie, a na prezenty, w dodatku dla osób, które chce dopiero przekonać do bardziej naturalnej pielęgnacji  więc ewentualna obecność nie do końca naturalnych składników nie byłaby tragedią. 

Zamówiłam 4 olejki do ciała i 2 żele do mycia twarzy. Na szczęście składy są przyzwoite. W olejkach nie znajdziemy parafiny, o co się modliłam po zamówieniu :D Wszystkie oleje składają się wyłącznie  z     mieszanek naturalnych olei i olejków eterycznych. Niestety  połowa jednego olejku wylała się w niezabezpieczonej przesyłce... 

Żele do twarzy okazały się oczywiście być na SLSie. Na szczęście to produkt, który jest tylko przez chwilę na skórze, w dodatku SLS na twarz nie szkodzi ani mnie, ani mojej Mamie, dla której je kupiłam. 

Podsumowując - nie jestem rozczarowana aż tak, jak inne dziewczyny. Nie trafił mi się na szczęście produkt z zaklejoną datą ważności, która minęła. Na szczęście przeczytałam ze zrozumieniem drugiego dna ten fragment opisu producenta: "W naszych produktach aktywne składniki są pochodzenia naturalnego, a w przypadku olei do masażu i pielęgnacji ciała,soli kąpielowych, mydeł czy oleju do masażu głowy i pielęgnacji włosów skład jest w 100% naturalny."  Niemniej jednak tłumaczenia firmy na FB są żałosne. Moim zdaniem nazwa  Kosmetyki naturalne Choisee Natural Cosmetics zobowiązuje. Ja na pewno nie kupię, bo w regularnych cenach produkty są w cenach, za ktore spokojnie można kupić naprawdę naturalne produkty. Ponieważ zapłaciłam za całość 30 zł nie będę reklamować rozlanego olejku ani w ogóle wdawać się w dyskusję z firmą. Zastosuję najprosztszą karę - nie kupię nic więcej i będę odradzać.

Marta

wtorek, 11 grudnia 2012

Zimowe porządki, czyli...wymianka!

Ostatnio spędziłam sporo czasu w łóżku, więc miałam czas, żeby zająć się tym, co odkładałam już od dłuższego czasu - czyli przygotowaniem postu wymiankowego. Udało mi się na razie ogarnąć wyłącznie kolorówkę - mam wszystkiego zdecydowanie za dużo...  W najbliższym czasie pojawią się na pewno jeszcze jakieś kosmetyki pielęgnacyjne, a jeszcze trochę później akcesoria i ciuchy :) wątek będzie więc uaktualniany - przypnę go do bocznego paska dla łatwiejszej nawigacji :)


Szminka Avon. Kolor Matt Suede - piękny, matowy róż. Zużycie- jak widać, myślę, że 15%.


Cienie Cote d'Azur. Perłowe. Jasny fiolet i jasny turkus. Dobrze napigmentowane. Użyte kilka razy, niestety przeżyły upadek i część się wykruszyła, jak widać na zdjęciach.




Cienie Wibo. Czwórka w mocnych kolorach - cytrynowa żółć, pistacjowa zieleń, turkus i granat. 
Trójka w odcieniach zieleni. Zużycia - jak widać, niewielkie.


Kredki L'Ambre. Soczysta zieleń i biała. Użyte raz.

Cień sypki Joko. Kolor - jasny, mocno migoczący róż. Zużycie - 10%.

Cień Cantare. Jasny turkus, lekko zielony. Zużycie- maźnięty raz czy dwa.

Cień sypki Everyday Minerals. Kolor Cotton Teal. Nowy, pojemność 5 g.

Fluid matujący Pharmaceris. Kolor Ivory 01. Zuzycie 50 %.

Paletka do brwi Essence.  Zużycie - 10%.

Cień sypki Ingrid. Kolor - intensywny błękitny, z domieszką turkusu. Użyty - kilka razy, ubytek znikomy.

Cienie podwójne L'Oreal. Błękit+szarość. Brak aplikatora. Pęknięta pokrywka. Zużycie - minimalne.

Cienie Wibo Lovely. Trójka w odcieniach niebieskiego. Mocno napigmentowane, błyszczące. Zużycie - 15%.


Pigmenty MAC. Kolory - Teal i Mystic Mauve. 1 ml. 


Cień z roświetlaczem Manhattan. Matowy cień w kolorze ciemnego różu, wpadającego w bordo. Do tego kremowy rozświetlacz w kolorze złotym. Zużycie -20%/

Naklejki do paznokci Essence. Różowo-czarna zebra. Zostało 12 sztuk z 14.

Pędzel do pudru Oriflame. Starte napisy na rącze. długość około 12 cm. Miękki, syntetyczne włosie, nie linieje ;)

Potrójne cienie Pierre Rene. Kolor Violet Elegance. Jedwabiste cienie, satynowe wykończenie. Zużycie 10 %.

Bronzer Pierre Rene. Lekko błyszczący, z maleńkimi złotymi drobinkami. Zużycie 10%. Niestety  lekko wgnieciona powierzchnia po upadku.


Cień Sensique. Kolor - jasna, zgaszona zieleń. Lekko perłowy. Użyte kilka razy, niestety przeżył upadek i część się wykruszyła, jak widać na zdjęciu.

Pigment do powiek Collection 2000. Kolor Tinkerbell - niesamowity szmaragdowy turkus. Otwarty, użyty raz.

Matujący topper Essence. Użyty 3 razy.

Poczwórne cienie do powiek Wibo. Odcienie różu i czerwieni. Dobrze napigmentowane, mocno perłowe. 
Zużycie 10 %.


Ufff, na razie tyle, ale zapraszam na aktualizacje :)
Marta

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Intensywna odbudowa - czy to możliwe?

Dzisiaj przychodzę z recenzją kosmetyku, który kupiłam już dość dawno - kilka miesięcy temu. Moje tempo zużywania produktów włosowych jest tak wolne, że rzadko zobaczycie u mnie jakieś denka :(

Tym razem udało mi się dobić dna maski Intensywna odbudowa do włosów zniszczonych, produkowanej przez Ziaję. Maska wpadła do koszyka trochę przypadkowo - kupowałam mojemu chłopakowi jej siostrę - odżywkę b/s. Byłam wtedy w fazie ratowania włosów po rozjaśnianiu, więc sformułowanie "intensywna odbudowa" podziałało na moją wyobraźnię. Jak jednak wygląda rzeczywistość?


Skład:
Aqua (Water), Cetearyl Alcohol*, Cetrimonium Chloride, Dimethicone, Behetrimonium Chloride, Isopropyl Myristate*, Polyquaternium-10, Panthenol, Ceramide 3, Ceramide 6 II, Ceramide 1, Phytosphingosine, Cholesterol, Sodium Lauroyl Lactylate, Carbomer, Xanthan Gum, Sodium Benzoate*, Parfum (Fragrance), Limonene, Linalool, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Citronellol, Coumarin, Citric Acid


Jak widać -szału nie ma.Substancje kondycjonujące, silikon wymagający zmycia środkiem bez SLS, polimery filmotwórcze. Dopiero potem pantenol i ceramidy, czyli substancje potencjalnie odbudowujące włosy i uzupełniające ich ubytki.

Obietnice producenta:
Skoncentrowany preparat o niskim pH, który zamyka łuski i regeneruje włosy aż po same końce. Zawiera ceramidy i d-panthenol. Uzupełnia niedobór składników budulcowych. Głęboko regeneruje naruszoną strukturę włosów.
Zapobiega rozdwajaniu się końcówek. Zwiększa wytrzymałość włosów na uszkodzenia.


Kolor, zapach, konsystencja, opakowanie:
Maska jest dość gęsta, biała. Łatwo się nakłada, wystarczy nanieść niewielką ilość żeby pokryć włosy. Nie spływa, chyba że nałożymy ją na włosy ociekające wodą. Przepięknie pachnie - kokosowo-budyniowo, niestety przy moim tempie używania i ilościach zapach trochę mi obrzydł :/ Maska zamknięta jest w dużym, poręcznym słoiku z twardego plastiku. Uwielbiam te opakowania Ziai, można wydobyć wszystko do końca i jeszcze wykorzystać słoiczek na coś innego ;)

Działanie:
Jak można wnioskować po składzie - maska raczej żadnych ubytków nie odbuduje. To raczej silikonowo-lipidowa maska, nawilżająca. Rzeczywiście wygładza włosy, ale efekt tylko do pierwszego mycia. Niestety, jak dla mnie nawilża zdecydowanie za słabo. Poza tym, niezależnie od tego jak ją stosowałam - przed myciem, po myciu, na 5 minut, na 30 minut, pod czepek, bez czepka - efekt był zawsze taki sam. Obciążone i przyklapnięte włosy, które przetłuszczały się w ekspresowym tempie.

Ocena:
Jest to całkiem przeciętny produkt, aczkolwiek dość przyjemny w stosowaniu i o umiarkowanie prostym składzie.  Posiadaczki mniej wymagających włosów powinny być z niej zadowolone - u mnie mogłaby się sprawdzić jako odzywka, natomiast na pewno nie jako głęboko odżywczy zabieg, za jaki uważam maski.
Nie wykluczam jej ponownego zakupu, bo jest w cudownie niskiej cenie :) Ale najpierw wypróbuję jej inne siostry, może wśród nich znajdę swoją ulubioną?

Marta



środa, 5 grudnia 2012

Chorowanie nie służy urodzie...

W zeszły piątek powaliło mnie okropne zapalenie oskrzeli. Zaległam w łóżku wieczorem i prawie z niego nie wychodziłam do tego poniedziałku. Niestety  ucierpiała na tym moja uroda i dbanie o nią. Z powodu gorączki i kataru cera mi się straszliwie popsuła - cała brodę i okolice nosa mam usiane czerwonymi plackami, wypryskami. Musiałam niestety odstawić kwasy i ratowałam się wyłącznie olejem lnianym. 
Włosy też dostały w kość - umyłam je tylko ze 3 razy w ciągu tygodnia i nałożyłam odżywkę. Żadnego olejowania, masek, wcierek. Nie miałam siły robić czegokolwiek wokół siebie. Efekty niestety widać gołym okiem - przy czesaniu wypadają mi włosy, których wcześniej na grzebieniu było dosłownie kilka. Od niedzieli ratuję je intensywnie olejkiem rycynowym i maskami. Z cerą niestety idzie mi gorzej - skóra jest podrażniona, więc kwasy nadal odpadają.  Oleje niestety nie bardzo pomagają na wypryski, a skóra aż woła pić... I tu mam problem, bo chyba nie znam kremu nawilżającego, który nie miałby albo parafiny, albo gliceryny czy trójglicerydów, które mi nie służą   Jeśli znacie taki boski specyfik, to poproszę o namiary :)

Przyszła też do mnie paczka z firmy Avet Pharma z próbkami Bratka Plus i Mega Krzemu. NA razie łykam bratek, mam nadzieję, że on mnie wspomoże w walce z koszmarną cerą...
Do tego kilka nowości włosowych - wymiankowe zdobycze Graniera, Timotei i Isany, ale o tym już później w recenzjach.

Trzymajcie się ciepło :)