poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych :)

Kochane,
życzę Wam z okazji Świąt Bożego Narodzenia samych cudowności - spełnienia marzeń, tych o których wiecie i tych, o których nawet nie myślicie...

Odpoczywajcie, piękniejcie, objadajcie się bezkarnie :)

Niech włosy rosną Wam długie i piękne, a cera jaśnieje blaskiem niczym chińska porcelana. Niech wszystkie kosmetyki mają piękne i naturalne składy i niech nawet nie ważą się pomyśleć o uczulaniu :)

Cieszcie się czasem spędzonym z bliskimi, łapcie każdą piękną świąteczną chwilę - niech urocze wspomnienia dadzą Wam sił na cały nowy rok.







Moje tegoroczne Święta nie będą chyba należały do najbardziej udanych - po raz pierwszy nie spędzę ich w dużym gronie rodzinnym, a baaaardzo kameralnie. Ponadto, złożył mi wizytę bardzo niechciany i niezapowiedziany gość:
Staphylococcus aureus

Jego wizyta jest nieprzyjemna i bolesna, w dodatku nie bardzo chce się wyprowadzić. Ale o nim - jak go unikać, jak z nim walczyć, już po Świętach :)

Ściskam Was serdecznie,
Marta

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Kozieradka - nowy ulubieniec blogosfery?

O urodowym zastosowaniu kozieradki po raz pierwszy przeczytałam na jakiejś amerykańskiej stronie włosowej. Podawano tam przepis na wcierkę z naparu z nasion kozieradki. Przepis zapisałam, kozieradkę znalazłam w szufladzie, ale na tym się skończyło...

Potem trafiłam na ten wpis u Kascysko. Wtedy mnie olśniło, że przecież już gdzieś o tym czytałam...Oczywiście ochoczo zaparzyłam nasionka, oczywiście ich nie zmieliłam :D Otrzymałam więc lekko glutowaty napach o zapachu rosołu. Wtarłam we włosy, umyłam, ale szału nie było. Ostatnio jednak o kozieradce zrobiło się jakoś szumniej, postanowiłam więc dać jej kolejną szansę. Teraz już nasionka mielę w młynku do kawy, zalewam gorącą wodą i czekam, aż "spuchną". Taką papkę wcieram w skórę głowy, część ląduje również na włosach. Oprócz zapachu, który mnie doprowadza do szału, bo jestem przez niego ciągle głodna ;), taka kuracja ma same plusy. 

Włosy są:
- niesamowicie nawilżone,
- błyszczące,
- wyraźnie gładsze - takie nasycone wilgocią, co daje poczucie, że są grubsze,
- świeże przez dłuższy czas,
- ładnie odbite od skóry głowy.

Nie wyobrażam sobie niestety towarzystwa zapachu kozieradki na dłużej, więc nakładam ją jako maseczkę na 2-3 godziny przed myciem. Taka maseczka poza świetnym działąniem na włosy łagodzi podrażnioną skórę głowy.

Spreparowałam sobie również kozieradkową wcierkę, którą mam zamiar stosować naprzemiennie z Jantarem. Przecedzony napar z kozieradki wymieszałam z niacynamidem, olejem z pachnotki i odrobiną alkoholu - dla konserwacji i lepszej penetracji. Wcierka ma przyspieszyć przyrost, zobaczymy czy zadziała :)

Kozieradka ma również działanie przeciwtrądzikowe - od kilku dni codziennie nakładam maseczkę ze zmielonych nasion. Chcę przyspieszyć gojenie nieproszonych gości, którzy są ze mną odkąd byłam chora, czyli ponad 2 tygodnie... Kozieradkowa maseczka bardzo dobrze przylega do twarzy, zastyga, tworząc błonkę przypominającą maseczkę peel-off. Na razie brak spektakularnych efektów, ale rzeczywiście wszystko goi się szybciej, a skóra twarzy jest gładsza i jaśniejsza.

Na razie kozieradka na pewno zostanie ze mną na dłużej, bo mam w końcu zamiar skupić się na systematycznym stosowaniu kilku produktów przez dłuższy czas. Ograniczyłam pielęgnację twarzy  i włosów do kilku składników, w tym kozieradki właśnie. Myślę, że za miesiąc zobaczę już jakieś rezulaty.

A Wy? Próbowałyście już tego przebojowego ziółka?

Marta

niedziela, 16 grudnia 2012

Calcium pantothenicum - mój wybawco?

Kwas pantotenowy należy do moich absolutnych ulubieńców wśród suplementów. Wspomógł bardzo moje włosy kiedy wypadały garściami, przyspieszył porost i dzięki niemu wykiełkowało mnóstwo baby hair. Potem na jakiś czas o nim zapomniałam, Wyciągnęłam na światło dzienne niedawno, kiedy byłam chora - łykany przez kilka dni pomógł mi okiełznać moją wymęczoną gorączką cerę. Ale moja systematyczność w łykaniu czegokolwiek sięgnęła poziomu minusowego - ciągle zapominam, odkładam itd... 

Trafiłam jednak ostatnio na kilka opracowań dotyczących stosowania witaminy B5, czyli kwasu pantotenowego właśnie, w leczeniu trądziku. Okazuje się bowiem, że jest to najlepszy naturalny sposób leczenia trądziku, osiągający skuteczność dorównującą retinoidom doustnym! W skrócie - brak witaminy B5 powoduje niedobór koenzymu A, który metabolizuje tłuszcze w naszym organizmie. Nadmiarowe tłuszcze zbierają się jako sebum, które staje się pożywka dla bakterii Propionibacterium acne. Duże dawki kwasu pantotenowego zmniejszają produkcję sebum, obkurczając jednocześnie pory (dotąd "rozepchane" przez sebum).

Żeby witamina B5 zadziałała w wyżej opisany sposób jej dawki muszą być naprawdę duże. W nasilonym trądziku zaleca się rozpoczęcie kuracji od 10 gram dziennie, przez 2 miesiące. W przypadku dostępnego na naszym rynku kwasu będzie to dość trudne, jako, że występuje w dawce 100 mg/tabletkę... W przypadku mniej nasilonych objawów można zacząć od 5 g dziennie. Dla utrzymania efektów należy przyjmować od 1g do 3,5 g dziennie. Oznacza to łykanie minimum 10 tabletek CP dziennie - trochę mało wykonalne... Szukałam innych form, ale chyba nie ma ich na polskim rynku - pozostaje kupienie/sprowadzenia z zagranicy - tam występują nawet w dawkach 1g/tabletkę.

Ja nie mam bardzo nasilonego trądziku - chciałabym zacząć od 3,5 mg, ale łykanie 35 tabletek to juz naprawdę przesada :D Na razie poprzestanę na 1 mg dziennie i zobaczę, czy będą jakiekolwiek efekty. Jeśli tak, to pewnie skusze się na zakup większej dawki za granicą.

Wiem, że jest wśród Was sporo użytkowniczek CP - czy zauważyłyście jego pozytywny wpływ na cerę i produkcję sebum? 

piątek, 14 grudnia 2012

Naturalne (?) prezenty - Choisee

Jak pewnie połowa blogosfery skusiłam się na promocję -60% na pierwsze zamówienie ze sklepu Choisee. I, jak pewnie większość klientek zostałam zaskoczona pseudonaturalnością tych produktów. Na szczęście, muszę przyznać, ze wrodzona czujność kazała mi ostrożnie złożyć zamówienie. Naturalność kosmetyków na pierwszy rzut oka wydała mi się wątpliwa - która z firm produkujących kosmetyki naturalne nie chwali się swoimi składami na stronie? Opakowania też wydały mi się takie nieco "garażowe", poza tym firma wyskoczyła ze swoją ofertą trochę znikąd, więc ograniczyłam swoje zakupy do kilku rzeczy, w dodatku takich, w których jak mogłam się domyślać, nie będzie miejsca na bardzo kiepskie składniki. Kremy i maseczki odrzuciłam (jak się okazało- słusznie) ze względu na podejrzewaną obecność parafiny. Brak parafiny w składzie jest raczej elementem, którym firmy się chwalą. Tutaj tak nie było. Zamawiałam nie dla siebie, a na prezenty, w dodatku dla osób, które chce dopiero przekonać do bardziej naturalnej pielęgnacji  więc ewentualna obecność nie do końca naturalnych składników nie byłaby tragedią. 

Zamówiłam 4 olejki do ciała i 2 żele do mycia twarzy. Na szczęście składy są przyzwoite. W olejkach nie znajdziemy parafiny, o co się modliłam po zamówieniu :D Wszystkie oleje składają się wyłącznie  z     mieszanek naturalnych olei i olejków eterycznych. Niestety  połowa jednego olejku wylała się w niezabezpieczonej przesyłce... 

Żele do twarzy okazały się oczywiście być na SLSie. Na szczęście to produkt, który jest tylko przez chwilę na skórze, w dodatku SLS na twarz nie szkodzi ani mnie, ani mojej Mamie, dla której je kupiłam. 

Podsumowując - nie jestem rozczarowana aż tak, jak inne dziewczyny. Nie trafił mi się na szczęście produkt z zaklejoną datą ważności, która minęła. Na szczęście przeczytałam ze zrozumieniem drugiego dna ten fragment opisu producenta: "W naszych produktach aktywne składniki są pochodzenia naturalnego, a w przypadku olei do masażu i pielęgnacji ciała,soli kąpielowych, mydeł czy oleju do masażu głowy i pielęgnacji włosów skład jest w 100% naturalny."  Niemniej jednak tłumaczenia firmy na FB są żałosne. Moim zdaniem nazwa  Kosmetyki naturalne Choisee Natural Cosmetics zobowiązuje. Ja na pewno nie kupię, bo w regularnych cenach produkty są w cenach, za ktore spokojnie można kupić naprawdę naturalne produkty. Ponieważ zapłaciłam za całość 30 zł nie będę reklamować rozlanego olejku ani w ogóle wdawać się w dyskusję z firmą. Zastosuję najprosztszą karę - nie kupię nic więcej i będę odradzać.

Marta

wtorek, 11 grudnia 2012

Zimowe porządki, czyli...wymianka!

Ostatnio spędziłam sporo czasu w łóżku, więc miałam czas, żeby zająć się tym, co odkładałam już od dłuższego czasu - czyli przygotowaniem postu wymiankowego. Udało mi się na razie ogarnąć wyłącznie kolorówkę - mam wszystkiego zdecydowanie za dużo...  W najbliższym czasie pojawią się na pewno jeszcze jakieś kosmetyki pielęgnacyjne, a jeszcze trochę później akcesoria i ciuchy :) wątek będzie więc uaktualniany - przypnę go do bocznego paska dla łatwiejszej nawigacji :)


Szminka Avon. Kolor Matt Suede - piękny, matowy róż. Zużycie- jak widać, myślę, że 15%.


Cienie Cote d'Azur. Perłowe. Jasny fiolet i jasny turkus. Dobrze napigmentowane. Użyte kilka razy, niestety przeżyły upadek i część się wykruszyła, jak widać na zdjęciach.




Cienie Wibo. Czwórka w mocnych kolorach - cytrynowa żółć, pistacjowa zieleń, turkus i granat. 
Trójka w odcieniach zieleni. Zużycia - jak widać, niewielkie.


Kredki L'Ambre. Soczysta zieleń i biała. Użyte raz.

Cień sypki Joko. Kolor - jasny, mocno migoczący róż. Zużycie - 10%.

Cień Cantare. Jasny turkus, lekko zielony. Zużycie- maźnięty raz czy dwa.

Cień sypki Everyday Minerals. Kolor Cotton Teal. Nowy, pojemność 5 g.

Fluid matujący Pharmaceris. Kolor Ivory 01. Zuzycie 50 %.

Paletka do brwi Essence.  Zużycie - 10%.

Cień sypki Ingrid. Kolor - intensywny błękitny, z domieszką turkusu. Użyty - kilka razy, ubytek znikomy.

Cienie podwójne L'Oreal. Błękit+szarość. Brak aplikatora. Pęknięta pokrywka. Zużycie - minimalne.

Cienie Wibo Lovely. Trójka w odcieniach niebieskiego. Mocno napigmentowane, błyszczące. Zużycie - 15%.


Pigmenty MAC. Kolory - Teal i Mystic Mauve. 1 ml. 


Cień z roświetlaczem Manhattan. Matowy cień w kolorze ciemnego różu, wpadającego w bordo. Do tego kremowy rozświetlacz w kolorze złotym. Zużycie -20%/

Naklejki do paznokci Essence. Różowo-czarna zebra. Zostało 12 sztuk z 14.

Pędzel do pudru Oriflame. Starte napisy na rącze. długość około 12 cm. Miękki, syntetyczne włosie, nie linieje ;)

Potrójne cienie Pierre Rene. Kolor Violet Elegance. Jedwabiste cienie, satynowe wykończenie. Zużycie 10 %.

Bronzer Pierre Rene. Lekko błyszczący, z maleńkimi złotymi drobinkami. Zużycie 10%. Niestety  lekko wgnieciona powierzchnia po upadku.


Cień Sensique. Kolor - jasna, zgaszona zieleń. Lekko perłowy. Użyte kilka razy, niestety przeżył upadek i część się wykruszyła, jak widać na zdjęciu.

Pigment do powiek Collection 2000. Kolor Tinkerbell - niesamowity szmaragdowy turkus. Otwarty, użyty raz.

Matujący topper Essence. Użyty 3 razy.

Poczwórne cienie do powiek Wibo. Odcienie różu i czerwieni. Dobrze napigmentowane, mocno perłowe. 
Zużycie 10 %.


Ufff, na razie tyle, ale zapraszam na aktualizacje :)
Marta

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Intensywna odbudowa - czy to możliwe?

Dzisiaj przychodzę z recenzją kosmetyku, który kupiłam już dość dawno - kilka miesięcy temu. Moje tempo zużywania produktów włosowych jest tak wolne, że rzadko zobaczycie u mnie jakieś denka :(

Tym razem udało mi się dobić dna maski Intensywna odbudowa do włosów zniszczonych, produkowanej przez Ziaję. Maska wpadła do koszyka trochę przypadkowo - kupowałam mojemu chłopakowi jej siostrę - odżywkę b/s. Byłam wtedy w fazie ratowania włosów po rozjaśnianiu, więc sformułowanie "intensywna odbudowa" podziałało na moją wyobraźnię. Jak jednak wygląda rzeczywistość?


Skład:
Aqua (Water), Cetearyl Alcohol*, Cetrimonium Chloride, Dimethicone, Behetrimonium Chloride, Isopropyl Myristate*, Polyquaternium-10, Panthenol, Ceramide 3, Ceramide 6 II, Ceramide 1, Phytosphingosine, Cholesterol, Sodium Lauroyl Lactylate, Carbomer, Xanthan Gum, Sodium Benzoate*, Parfum (Fragrance), Limonene, Linalool, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Citronellol, Coumarin, Citric Acid


Jak widać -szału nie ma.Substancje kondycjonujące, silikon wymagający zmycia środkiem bez SLS, polimery filmotwórcze. Dopiero potem pantenol i ceramidy, czyli substancje potencjalnie odbudowujące włosy i uzupełniające ich ubytki.

Obietnice producenta:
Skoncentrowany preparat o niskim pH, który zamyka łuski i regeneruje włosy aż po same końce. Zawiera ceramidy i d-panthenol. Uzupełnia niedobór składników budulcowych. Głęboko regeneruje naruszoną strukturę włosów.
Zapobiega rozdwajaniu się końcówek. Zwiększa wytrzymałość włosów na uszkodzenia.


Kolor, zapach, konsystencja, opakowanie:
Maska jest dość gęsta, biała. Łatwo się nakłada, wystarczy nanieść niewielką ilość żeby pokryć włosy. Nie spływa, chyba że nałożymy ją na włosy ociekające wodą. Przepięknie pachnie - kokosowo-budyniowo, niestety przy moim tempie używania i ilościach zapach trochę mi obrzydł :/ Maska zamknięta jest w dużym, poręcznym słoiku z twardego plastiku. Uwielbiam te opakowania Ziai, można wydobyć wszystko do końca i jeszcze wykorzystać słoiczek na coś innego ;)

Działanie:
Jak można wnioskować po składzie - maska raczej żadnych ubytków nie odbuduje. To raczej silikonowo-lipidowa maska, nawilżająca. Rzeczywiście wygładza włosy, ale efekt tylko do pierwszego mycia. Niestety, jak dla mnie nawilża zdecydowanie za słabo. Poza tym, niezależnie od tego jak ją stosowałam - przed myciem, po myciu, na 5 minut, na 30 minut, pod czepek, bez czepka - efekt był zawsze taki sam. Obciążone i przyklapnięte włosy, które przetłuszczały się w ekspresowym tempie.

Ocena:
Jest to całkiem przeciętny produkt, aczkolwiek dość przyjemny w stosowaniu i o umiarkowanie prostym składzie.  Posiadaczki mniej wymagających włosów powinny być z niej zadowolone - u mnie mogłaby się sprawdzić jako odzywka, natomiast na pewno nie jako głęboko odżywczy zabieg, za jaki uważam maski.
Nie wykluczam jej ponownego zakupu, bo jest w cudownie niskiej cenie :) Ale najpierw wypróbuję jej inne siostry, może wśród nich znajdę swoją ulubioną?

Marta



środa, 5 grudnia 2012

Chorowanie nie służy urodzie...

W zeszły piątek powaliło mnie okropne zapalenie oskrzeli. Zaległam w łóżku wieczorem i prawie z niego nie wychodziłam do tego poniedziałku. Niestety  ucierpiała na tym moja uroda i dbanie o nią. Z powodu gorączki i kataru cera mi się straszliwie popsuła - cała brodę i okolice nosa mam usiane czerwonymi plackami, wypryskami. Musiałam niestety odstawić kwasy i ratowałam się wyłącznie olejem lnianym. 
Włosy też dostały w kość - umyłam je tylko ze 3 razy w ciągu tygodnia i nałożyłam odżywkę. Żadnego olejowania, masek, wcierek. Nie miałam siły robić czegokolwiek wokół siebie. Efekty niestety widać gołym okiem - przy czesaniu wypadają mi włosy, których wcześniej na grzebieniu było dosłownie kilka. Od niedzieli ratuję je intensywnie olejkiem rycynowym i maskami. Z cerą niestety idzie mi gorzej - skóra jest podrażniona, więc kwasy nadal odpadają.  Oleje niestety nie bardzo pomagają na wypryski, a skóra aż woła pić... I tu mam problem, bo chyba nie znam kremu nawilżającego, który nie miałby albo parafiny, albo gliceryny czy trójglicerydów, które mi nie służą   Jeśli znacie taki boski specyfik, to poproszę o namiary :)

Przyszła też do mnie paczka z firmy Avet Pharma z próbkami Bratka Plus i Mega Krzemu. NA razie łykam bratek, mam nadzieję, że on mnie wspomoże w walce z koszmarną cerą...
Do tego kilka nowości włosowych - wymiankowe zdobycze Graniera, Timotei i Isany, ale o tym już później w recenzjach.

Trzymajcie się ciepło :)


sobota, 24 listopada 2012

Małe zakupy i nowy macerat

Wciąż poszerzam swój przeciwtrądzikowy arsenał, szukając produktu idealnego... Na razie prym wiedzie tlenek cynku i kwas mlekowy, ale zamawiając w DOZie lekarstwa skusiłam się na dwa taniutkie, acz dość polecane na blogach produkty :)

Pierwszy to maseczka Best do cery trądzikowej, firmy Herba Studio (twórców genialnego Tisane). Jest to maseczka z glinki białej i czerwonej, na bazie wyciągów roślinnych i hydrolatów, z dodatkiem tlenku cynku.  Jeszcze nie zdążyłam jej użyć, ale po otwarciu urzekła mnie konsystencją i cielistym kolorem :) Zaskoczyła mnie tylko trochę niewielka pojemność, nie spojrzałam przed zakupem i dostała mały słoiczek :) Ale podejrzewam, znając glinki, że jest bardzo wydajna.

Kolejny zakup to krem punktowy Linoderm Acne. Po kwasach mam straszny wysyp i muszę go czymś podsuszać/tuszować/leczyć :( Po przeczytaniu kilkunastu ochów i achów w Internecie zdecydowałam się na zakup. Niestety, w składzie wazelina i parafina, które mnie koszmarnie zapychają - ale to preparat do stosowania punktowego, więc mam nadzieję, że nie spowoduje wysypu... Reszta godnych wymienienia składników to tlenek cynku, witamina F, rumianek, pięciornik, alantoina, pantenol, kwas mlekowy i mocznik. Skład ze względu na obrzydliwe zapychacze nie powala na kolana, ale postanowiłam dać kremowi szansę. Na razie smaruję się nim drugi dzień, więc zbyt krótko na miarodajną opinię. Krem ma przyjemny beżowy kolor  - jak tormentiol. łatwo się rozpuszcza w kontakcie z ciałem, nie wchłania się i dlatego bardzo łatwo ściera... Cóż, zobaczymy :)

Znacie te produkty? Używacie  A może macie pomysł jak się rozprawić z potężnym wysypem po dwóch tygodniach z kwasami?

Marta

PS. Zapomniałabym o tytułowym maceracie :) Choruję na olej z czarnuszki, ale na razie nie mogę sobie na niego pozwolić. W szufladzie za to miałam cały słoiczek czarnuszki, prosto z indyjskiego sklepu :) Rozgniotłam trochę ziarenek w moździerzu, zalałam ciepłym olejem słonecznikowym i teraz cierpliwie będę czekać na efekty. Znacie olejek z czarnuszki? Macie z nim jakieś doświadczenia? Wiem, że macerat to nie to samo, no ale jakaś część własciwości oryginału na pewno będzie miął .

wtorek, 20 listopada 2012

Łagodny i skuteczny szampon z SLS?

Moje poszukiwania szamponu idealnego wciąż trwają... Najlepiej  gdyby był to szampon oparty na łagodnych detergentach - niestety Facelle na dłuższą metę się nie sprawdził, Babydream był niezły, ale plątał włosy  - każdy z testowanych przez mnie miał jakieś braki. Kiedy trafiłam na szampon Klorane z chininą w promocji wrzuciłam go do koszyka, nawet nie patrząc na skład - mam jakiś sentyment do tej firmy, zresztą szampon był tak tani, że stwierdziłam, że najwyżej zużyję do prania swetrów ;) Poza tym, nie ukrywam, skusiły mnie obietnice, że szampon przeciwdziała wypadaniu włosów.



Okazało się oczywiście, że szampon ma w składzie SLS i to na pierwszym miejscu:

Skład: Water (Aqua), Sodium Laureth Sulfate, Cocamide Dea, Cocamidopropyl Betaine, Cinchona Succiruba Bark Extract (Cinchona Succiruba), Biotin, Blue 1 (CI 42090), Butylparaben, Ethylparaben, Fragrance (Parfum), Isobutylparaben, Methylparaben, Panthenol, Phenoxyethanol, Polyquaternium-22, Propylparaben, Pyridoxine Hcl, Red 33 (CI 17200), Sodium Chloride, Triethanolamine, Yellow 10 (CI47005).

Za SLS 2 łagodne składniki myjące, a zaraz potem, na szczęście wyciąg z chininy i biotyna. Potem barwnik, parabeny (!), pantenol i polimer filmotwórczy.

Obietnice producenta: Szampon "Mocny Włos" na bazie chininy i witamin B łączy w swojej formule wyciąg z kory drzewa chinowego oraz posiadający dla włosów fundamentalne znaczenie kompleks witamin B (B5, B6 i B8). Działa na poziomie korzenia włosa, pobudzając mikrokrążenie skórne i regenerację komórek. Wzmacnia w ten sposób włos i zwiększa jego żywotność. Produktem uzupełniającym i przedłużającym działanie szamponu jest balsam "Mocny Włos" na bazie chininy i witamin B.

Szampon jest brązowy i gęsty, o żelowej konsystencji. Pachnie ziołowo, aptecznie, nieco męsko. Moim zdaniem bardzo ładnie :) Pieni się dobrze, ale dosyć delikatnie. Mimo SLS w składzie musiałam za każdym razem myć włosy dwukrotnie żeby zmyć olej z włosów. Może więc nie jest tam tego SLSu tak dużo?

Włosy po umyciu są zdecydowanie oczyszczone, ale miękkie w dotyku. Czuć, ze pokryte są delikatną warstewką ochronną. Naprawdę wymagają minimalnej ilości odżywki, żebym mogła je rozczesać (Facelle na przykład wymagał tony odżywek żeby opanować szopę jaką robił). Po wyschnięciu włosy są błyszczące i puszyste. Szampon ogranicza przetłuszczanie i "odbija" włosy od skóry głowy. Trudno mi stwierdzić jego działanie na wypadające włosy, zużyłam raptem 100 ml, a w tym samym czasie stosuję wielokierunkową pielęgnację antywypadaniową :) Ale sądzę, że miał w tym swój udział - włosy naprawdę trzymają się mojej głowy jak nigdy.

Podsumowując - na pewno nie jest to szampon dla radykalnych Włosomaniaczek - za skomplikowany skład i sporo niepotrzebnych substancji jak na szampon do oczyszczania, a zawartość SLS potencjalnie skreśla go z listy szamponów codziennych. Jednak moje włosy  nie były w tak dobrej kondycji po żadnym szamponie od bardzo dawna - czyli od czasu, kiedy ostawiłam te z silikonami. A ten na szczęście ich nie zawiera, więc na pewno będę do niego wracać :) Teraz na przetestowanie czeka Fitomed - ziołowy, bez SLS - zobaczymy jak wypadnie w tym starciu :)

piątek, 16 listopada 2012

Nowa miłość- glinka biała porcelanowa (kaolin)

Z ostatnim  zamówieniem półproduktowym w ZSK dostałam próbkę (5 ml) białej glinki. Podeszłam do niej sceptycznie  jako tłuścioch twarzowy uznając za jedyną słuszną glinkę tylko zieloną odmianę.


Biała glinka zawiera 22 "minerały życia" głównie: krzem, aluminium, fosfor, wapń, potas, selen, mangan, miedż,... Posiada właściwości antyseptyczne i antybakteryjne-działa jak naturalny antybiotyk-niszczy komórki skażone chorobą oszczędzając te zdrowe. Aktywizuje procesy odbudowy komórek. W sposób naturalny oczyszcza i stymuluje proces regeneracji skóry.

Złuszcza martwy naskórek, oczyszcza skórę z nadmiaru sebum, toksyn, niezdrowej mikroflory, poprawia ukrwienie, łagodzi stany zapalne, przywraca skórze równowagę mineralną. Zapobiega rozstępom i koryguje już istniejące.

Jest jedną z najdelikatniejszych glinek i z tego względu polecana jest dla skóry delikatnej, wrażliwej, suchej i dojrzałej.  Ściąga pory i absorbuje nadmiar sebum, co sprawia, że z powodzeniem może być używana także dla wrażliwej cery tłustej i mieszanej. Stosowana regularnie jako maska oczyszcza i wygładza, łagodzi podrażnienia oraz poprawia koloryt skóry.

Nie wiedząc za bardzo do czego wykorzystać taką niewielką ilośc glinki zrobiłam maseczkę wg przepisu ze strony ZSK:


Kaolin - 4 płaskie łyżeczki 5 ml
Tlenek cynku - 2.5 płaskich łyżeczek 5 ml
1% kwas hialuronowy - płaska łyżeczka 5 ml

Zmieniłam tylko proporcje - dałam 2,5 ml glinki, 1,25 ml tlenku cynku i 2,5 ml kwasu HA. Wyszła mi niewielka ilość maseczki, ale wystarczyło na pokrycie twarzy niezbyt cienką warstwą. Potrzymałam około 20 minut, zmyłam wodą i moim oczom ukazała się prawie nowa twarz ;) Przesadzam, ale naprawdę było widać różnicę - skóra rozjaśniona, pory zwężone. Działą inaczej niż zielona glinka- zdecydowanie bardziej ściąga i rozjaśnia, wyraźnie odświeża. Mam wrażenie, że nie oczyszcza tak dogłębnie jak zielona, jej działanie jest delikatniejsze, ale efekty są widoczne od razu. Maseczkę robiłam przed snem i nie posmarowałam się po niej niczym. Rano okazało się, że kilku intruzów wyraźnie się zmniejszyło, a drobne ranki/strupki kompletnie wyschły :)

Maseczka zmotywowała mnie swoim działaniem do stworzenia własnej pasty cynkowej. Kupiłam tlenek cynku na ZSK i zastanawiałam się jak z niego ukręcić specyfik na pryszcze. Rewelacyjne działanie glinki podsunęło mi pomysł, żeby wymieszać tlenek, glinkę, kwas HA i olej z pachnotki. Zrobiłam maleńką ilość na próbę, wymieszałam "na oko". Wyszła mi taka mazia:

W porównaniu do pasty cynkowej jest łatwiejsza w nakładaniu  nie spływa, nie rozmazuje się po wszystkim dookoła, a przede wszystkim - nie zapycha  bo nie jest na wazelinie :) Wysusza i goi chyba jeszcze lepiej niż apteczna pasta.

Resztkę glinki zużyłam do zrobienia matującego toniku:
100 ml hydrolatu z lawendy wymieszałam z 2,5 ml glinki i kilkoma kroplami olejku herbacianego. Tonik bosko matuje, zwęża pory i delikatnie rozjaśnia. Na szczęście nie zostawia białych śladów - glinka jest tak drobniutka, że w tym stężeniu kompletnie jej nie widać.
Kaolin jest tak fajny, że jak tylko odzyskam stabilność finansową to zakupię największe możliwe opakowanie. Czuję, że będzie moim absolutnym hitem półproduktowym - na pewno wypróbuję jkeszcze jej działania na włosy.




czwartek, 15 listopada 2012

Azjatyckie cudeńka - przesyłka z dalekiej Korei :)

Po dość nieudanych (i kosztownych) eksperymentach z azjatyckimi kremami BB dostępnymi na polskim rynku (Skin 79, Missha) postanowiłam udać się do źródła wszechrzeczy ;), czyli na stronę Ebay. Nie chciałam ryzykować - to moja pierwsza transakcja euroazjatycka, więc za rozsądną sumę zakupiłam 2 kremy BB od koreańskiego sprzedawcy. Mój wybór padł na Elemong - ze względu na cenę, ale także na to, że widziałam, że jest bardzo jasny. Do tego ma ogromną pojemność- 60 ml :) I jak tu się nie skusić... Drugim nabytkiem był Skin Food Good Afternoon Pech Green Tea - BB krem dedykowany do cery tłustej, co nie jest wcale takie częste.
Po dwóch użyciach każdego z nich jeszcze niewiele mogę powiedzieć, poza tym, że oba są dość trwałe i rzeczywiście idealnie stapiają się ze skórą. Poniżej swatche dla porównania kolorów - po lewej Elemong, po prawej Skin Food. Elemong jest sporo jaśniejszy, ale SF po nałożeniu na twarz też jest niewidoczny.



To zamówienie potraktowałam jako próbne, ale zostałam przemile zaskoczona :) Paczka dotarła do mnie w 6 dni (w tym weekend), dodatkowo dostałam 2 małe upominki - próbki produktów Tony Moly i Etude House... Już wiem, że nie poprzestanę na tych niewielkich zakupach, a moja lista ulubionych na Ebayu rośnie w zastraszającym tempie...

A jak tylko dogłębniej przetestuję oba kremy postaram się je porządnie zrecenzować :)

A Wy? Kupujecie coś w egzotycznych miejscach?

Marta

poniedziałek, 12 listopada 2012

oTAGowana :)

Zostałam wyróżniona TAGiem  Liebster Blog przez eWeLę, za co bardzo dziękuję :)


Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Pytania od eWeLi:

1. Jaki owoc lubisz najbardziej?
Gruszki, zdecydowanie :)
2. Jaki był twój największy bubel włosowy (kosmetyk)?
Całe stada, ale ostatnio chyba olejek Amla na parafinie...
3. Czy chodzisz do fryzjera na zabiegi pielęgnacyjne?jak tak to wymien jeden ulubiony
Nie, jedyne po co chodzę do fryzjera to strzyżenie :)
4. Czy byłaś kiedyś na diecie odchudzającej? jak tak to jakiej i czy byly efekty?
Na wielu :) Sensownie i na długo udało mi się schudnąć na diecie niełączenia, a kilka lat później na South Beach.
5. Jaki jest twoj naturalny kolor wlosow i czy go lubisz?
Jasny brąz. Chyba go nie lubię, bo nie widziałam go do jakichś 5 lat...
6. Czy oglądasz seriale? jak tak, to ktory najbardziej lubisz?
Rzadko i wyłącznie zagraniczne o krótkich seriach - True Blood, The Borgias. Z komedii chyba tylko Big Bang Theory.
7. Unikasz słońca czy lubisz się opalać?
Nie unikam, ale nie potrafię leżeć plackiem na słońcu. Najczęściej robię coś w ogródku i wtedy uzupełniam witaminę D :)
8. Woda czy cola?
Niestety Cola. Woda też :)
9. Który podkład do twarzy jest twoim KWC?
Revlon Colorstay
10. Jak czesto myjesz wlosy?
Codziennie
11. Twoja ulubiona potrawa?
Makaron w każdej postaci.


Nominuję blogi (jeśli ktoś był już nominowany to może czuć się zwolniony z TAGu, ale jeśli przypadną Wam do gustu pytania, to odpowiedzcie proszę :) ):


A to moje pytania dla Was :)
Główna cecha Twojego charakteru:
Twoje ulubione zajęcie: 
Kim lub czym chciałabyś być, gdybyś nie była tym, kim jesteś: 
Słowa, których nadużywasz: 
Dar natury, który chciałabyś posiadać: 

Pokusa nie do odparcia:
Kiedy jesteś sama:
Do kogo adresujesz swojego bloga:
Na co wydałabyś ostatni grosz:
Kto jest dla Ciebie blogowym autorytetem:
Twoja dewiza: 





czwartek, 8 listopada 2012

Arsenał przeciwtrądzikowy - cz.1. Pasta cynkowa.

Jesień i wiosna nie są dla mnie łaskawe jeśli chodzi o stan mojej cery. Ledwie zrobiło się chłodniej, zaczęłam nosić golfy, szaliki i czapki, a moja skóra zareagowała wysypem wielkich, podskórnych guli, które goją się tygodniami. Na co dzień jesienią używam kwasów, ale one sobie z takimi przeciwnikami niestety słabo radzą. Mocniejsze środki za to (nadtlenek benzoilu itp) bardzo wysuszają i podrażniają skórę :/ Dlatego staram się sięgać po najprostsze, sprawdzone metody.


Kiedy w czasach nastoletnich coś mi wyskakiwało, moja Mama zawsze dawała mi pastę cynkową. Cynk reguluje m.in. funkcje wydzielnicze skóry, a zatem jest także odpowiedzialny za ilość wytwarzanego sebum. 
Preparaty z cynkiem ułatwiają oczyszczanie skóry z nagromadzonego sebum, przywracają jej naturalne pH, ściągają nadmiernie rozszerzone pory, łagodzą stany zapalne, zmniejszają skłonność skóry do powstawania zaskórników. Związki cynku stosuje się przede wszystkim w przypadku trądziku. Tlenek cynku to składnik zasypek, maści i past, jest także składnikiem kremów i maseczek kosmetycznych o działaniu przeciwzapalnym, ściągającym, przeciwtrądzikowym. 

Tlenek cynku występuje w wielu popularnych preparatach - maści i paście cynkowej, paście Lassari (z kwasem salicylowym), Sudocremie, Sudomaxie, Cynkodermie itp. Ja, ze względu na najprostszy skład wybieram pastę cynkową - zawiera 25% tlenku cynku, reszta to skrobia i wazelina. Oczywiście, mazidło jest strasznie tłuste i bardzo bieli. Dlatego nakładam je tylko punktowo, kiedy nikt mnie nie ogląda ;) i na noc. Efekty - gule dość szybko się zmniejszają, a jeśli zdarzy nam się coś wycisnąć, to miejsce po delikwencie goi się bardzo szybko i ładnie zasycha. 

Ponieważ nie lubię wazeliny pokombinowałam jak by tu ją ominąć...Tlenek cynku można kupić (jako filtr przeciwsłoneczny i składnik kosmetyków mineralnych) w sklepach z półproduktami. Zamówiłam więc, jak tylko dotrze to poeksperymentuję z mieszaniem go z jakimś olejem :) Zobaczymy, ale chyba nic nie może być gorsze niż wazelina :)

Dla mnie pasta cynkowa to naprawdę podstawowy ekwipunek przeciwtrądzikowy. Cały czas wypróbowuję też inne, nowe i mniej nowe metody. Ze skutkiem różnym, ale o tym w następnym odcinku.

Marta

wtorek, 6 listopada 2012

Lniane SPA

Przepraszam za brak obecności, ale najpierw wiadome święta, dla mnie niewesołe. A potem przygotowania i impreza posthalloweenowa :) Lekko zmęczona świętowaniem w niedzielę postanowiłam dać skórze i włosom odpocząć. Wołały "pić", nieco umęczone mocnym makijażem, dymem papierosowym  i mała ilością snu. Do pomocy zawezwałam same naturalne produkty, z moim ulubionym nawilżaczem, czyli siemieniem lnianym, na czele.


Przygotowałam sobie małe lniane SPA, a mianowicie maseczkę do twarzy:

- kilka łyżek lnianego glutka
- 2 łyżeczki zmielonych na proszek i zalanych niewielką ilością wrzątku kwiatów lawendy
- łyżeczka żelu aloesowego
- łyżeczka skrobi ziemniaczanej dla zagęszczenia

Całość wybełtałam (wyglądało bardzo niezachęcająco, ale bardzo ładnie pachniało), nałożyłam na twarz. Niestety nieco spływało więc wytrzymałam jedynie 10 minut. Trochę pomasowałam, bo drobinki lawendy bardzo miło i delikatnie drapią twarz :) Spłukałam i nałożyłam kropelkę oleju lnianego. Twarz od razu odżyła  zjaśniała i była bardzo odświeżona  Dzięki siemieniu i aloesowi była porządnie nawilżona, a lawenda, skrobia i olej lniany spowodowały, że zanieczyszczenia zniknęły, a skóra była przyjemnie matowa i mogłam pokazać się ludzkości :)

Na włosy zastosowałam mieszankę standardową, czyli kilka łyżek lnianego glutka wymieszanego z łyżką oleju lnianego. Moje włosy dosłownie wypiły te mieszankę. Po pół godzinie zmyłam żelem BDFM, spłukałam lnianą płukanką (2 łyżki lnianego żelu rozpuszczone w litrze wody) i w końcu poczułam, że moje włosy są naprawdę nawilżone, oczyszczone i szczęśliwe :)

Marta

środa, 31 października 2012

Peeling kawowy... skóry głowy :)


Po peelingu do twarzy i ciała przyszedł w końcu czas  na wypróbowanie peelingu do skóry głowy :) Skalp również wymaga oczyszczenia raz na jakiś czas, nawet jeśli nie używamy mocno nadbudowujących się produktów. Peeling pomaga pozbyć się obumarłego naskórka, odblokowuje ujścia mieszków włosowych. Skalp po takim zabiegu będzie się mniej przetłuszczał, peeling może tez ograniczyć łupież. Masaż skóry głowy jest natomiast najlepszym sposobem na pobudzenie wzrostu włosów :)

Najczęściej polecanym i spotykanym sposobem jest peeling z brązowego cukru wymieszanego z szamponem/odżywką/olejem. Ja jednak, ze względu na hurtowe ilości fusów od kawy (mój narzeczony pije kawę z ciśnieniowego ekspresu) w domu i ze względu na stymulującą cebulki kofeinę zdecydowałam się na peeling z użyciem kawowych fusów.

Łyżkę drobno zmielonej kawy wymieszałam z łyżką odżywki Isany (beżowa). okazało się, że taka mieszanka nie najlepiej się wciera, więc dodałam jeszcze trochę szamponu Klorane z chininą. Mieszankę wcierałam dokładnie w skalp, kawałek po kawałku, rozdzielając włosy na kolejne przedziałki. Cały zabieg zabrał mi około 5 minut. Potem spłukałam całość i umyłam włosy ponownie szamponem. Najbardziej obawiałam się problemów z wypłukaniem ziarenek z włosów, na szczęście poszło zupełnie bezproblemowo. Nie wiem, czy posiadaczkom długich pukli również pójdzie tak łatwo, ale dzięki odżywce mieszanka jest dosyć śliska i łatwo spływa.

Efekty? Skóra głowy jest wyraźnie oczyszczona, czuć, że łatwiej jej się oddycha :) Dodatkowo włosy są wyraźnie uniesione u nasady i bardziej puszyste. Będę sobie fundować taki peeling na pewno raz na dwa tygodnie, szczególnie teraz, kiedy włosy będę dusić czapką.

poniedziałek, 29 października 2012

Super jedzenie - cz. V - tran

Domyślam się, że większość z Was wykrzywia się z obrzydzeniem na samą myśl o tranie ;) Nie wiem, czy tak jak mnie, katowano was codziennym łykaniem łychy tego specyfiku, ale generalnie tran budzi nieprzyjemne skojarzenia...
A szkoda, bo tran i tłuste ryby są jednymi z najlepszym produktów spożywczych, jakimi dysponuje ludzkość, szczególnie cennymi w naszym, umiarkowanym klimacie o długich i ciemnych zimach...

Najważniejszym składnikiem, zarówno z punktu widzenia naszego zdrowia, jak i urody są nienasycone kwasy tłuszczowe omega-3.


Kwasy omega-3 to niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe (NNKT), pochodzące z oleju z ryb morskich (kwas eikozapentaenowy EPA oraz kwas dokozaheksaenowy – DHA) oraz z produktów roślinnych (kwas α- linolenowy ALA). Pełnią ważną rolę na każdym etapie życia człowieka. Sprzyjają odpowiedniej pracy mózgu, układu nerwowego i narządu wzroku. Pozytywnie wpływają na funkcje intelektualne (pamięć, szybkość uczenia się, koncentracja, twórczość, rozumienie mowy). Dodatkowo wspomagają naturalną odporność organizmu. Kwasy tłuszczowe omega-3 są ważne dla prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu, od momentu poczęcia przez całe życie. Kwasy te są głównym budulcem m.in. mózgu płodu, a później człowieka dorosłego. Są ważne dla budowy i prawidłowego funkcjonowania układu nerwowego i oczu. Wchodzą w skład błon komórkowych naczyń krwionośnych, pozytywnie wpływają na serce. Mają wpływ na procesy zapalne i reakcje alergiczne w naszym organizmie. Zmniejszają ryzyko wystąpienia wielu chorób cywilizacyjnych.Najważniejszym źródłem kwasów omega-3 EPA (kwas eikozapentaenowy) oraz DHA (kwas dokozaheksaenowy)jest tłuszcz ryb morskich żyjących na dużych głębokościach.  Najwięcej oczywiście ma tran i inne oleje rybie, ale jedzenie tłustych ryb morskich, jeśli ktoś nie może znieść tranu też dostarczy nam dużych ilości cennych składników.

Dodatkowo, tran i ryby morskie zawierają niezbędną nam witaminę D. Witamina D ma szerokie spektrum działania, a jej rola w organizmie jest bardzo istotna. Od dawna stosowano ją w zapobieganiu krzywicy i osteoporozy.Jest niezwykle ważna w celu wspomaganiu odporności, bierze udział w procesie wchłaniania wapnia i fosforu z przewodu pokarmowego i przyczynia się do utrzymania zdrowych kości i zębów. Jako lek ma szerokie zastosowanie w leczeniu i profilaktyce wielu chorób cywilizacyjnych, m.in. nowotworowych, układu krwionośnego, stwardnieniu rozsianym, stanach zapalnych skóry itp.

W Polsce odnotowuje się wysoki odsetek niedoborów witaminy D we wszystkich grupach wiekowych.  Witaminę uzyskujemy przede wszystkim w wyniku syntezy skórnej na skutek ekspozycji słonecznej. W naszym klimacie, w okresie od jesieni do wiosny, nie ma odpowiedniego nasłonecznienia. Drugim naturalnym źródłem  jest pokarm – w tym przede wszystkim tłuste ryby, takie, jak łosoś, dorsz, tuńczyk, śledź, makrela, produkty mleczne oraz żółtkach jaj. Tran i oleje rybne są najbogatszym, naturalnym źródłem witaminy D.

Ze względu na ilość NNKT tran i tłuste ryby są jednym z najlepszych sposobów na wzmocnienie włosów, piękną i gładką cerę i pokonanie trądziku. Niedobór NNKT prowadzi m.in. do nieprawidłowej budowy cementu międzykomórkowego i błon komórkowych w skórze. Staje się ona „nieszczelna" i zaczyna uciekać z niej woda - w efekcie rogowacieje, a włosy stają się przesuszone, przerzedzone i łamliwe. O dostarczenie do organizmu NNKT powinny zwrócić uwagę zwłaszcza osoby borykające się z problemami skórnymi, gdyż przyspieszają one regenerację ran, łagodzą też zmiany trądzikowe. NNKT usprawniają funkcjonowanie gruczołów łojowych, hamują procesy starzenia skóry i zapobiegają jej wysychaniu.

Dobra wiadomość dla tych z Was, które boją się smaku tranu - obecnie produkowane trany pozbawione są rybiego zapachu i smaku niemal w 100%. Łykanie oleju co prawda nie należy do przyjemności ;), ale obawy o rybi aromat możemy schować do kieszeni :) Ja używam tranu Mollers, o smaku cytrynowym i naprawdę jest bez problemy "przełykalny" :) 

Ostatnio niestety zarzuciłam regularne picie tranu, ale od 1 listopada wdrażam (na razie jednoosobową) akcję "Piję tran" :) O postępach będę Was na bieżąco informować na blogu.

Marta

PS. Co do stosowania tranu zewnętrznie - stosuje się go w tej formie do smarowania trudno gojących się ran i odleżyn. Wymieszany z olejkiem pichtowym w proporcjach 2:1 podobno świetnie leczy trądzik (jeszcze tego nie sprawdzałam). 

środa, 24 października 2012

Drogocenny olejek czy drogi bubel?

Dostałam wczoraj od koleżanki sporą odlewkę olejku Lierac - Huile Sensorielle aux 3 Fleurs (Zmysłowy olejek z 3 kwiatami do skóry i włosów).

Według obietnic producenta jest to:
wszechstronny olejek do skóry i włosów z limitowanej "Bialej kolekcji". Stanowi wyjatkową mieszankę unikalnych olejków roślinnych i subtelnych białych kwiatów. Bursztynowy olejek o niezwykle zmysłowym zapachu i lekkiej, delikatnej i jedwabistej konsystencji szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Dzięki wysokiej zawartości NNKT oraz witamin i flawonoidów niezwykle skutecznie chroni skórę i włosy przed odwodnieniem i atakami wolnych rodników.

Olejek można stosować na wilgotna lub suchą skórę i włosy. Dodany do kąpieli zmienia się w mleczko o właściwościach zmiękczających i ochronnych. Subtelny zapach zapewnia chwile prawdziwej przyjemności i relaksu.

Składniki aktywne:
- olej arganowy - regeneruje, odżywia i chroni skóre przed atakami wolnych rodników
- olej z pestek winogron - działa kojąco, regeneruje skóre i włosy
- olej ze slodkich migdałów - łagodzi podrażnienia, zapobiega wysuszeniu skóry i włosów
- olej z orzechów laskowych - remineralizuje, odzywia i koi
- ekstrakt z jaśminu - relaksuje i sprzyja harmonii ciała i umysłu. Wzmacnia i upiększa włosy 
- wyciąg z gardenii tonizuje skórę, relaksuje ciało i umysł
- olejek z kamelii przywraca włosom blaski i witalność oraz pomaga zwalczać oznaki przedwczesnego starzenia się skóry

Olejek kosztuje około 90-120 zł za 100 ml, w zależności od sklepu.
A jak wygląda prawda :)?

Skład kosmetyku: 
(INCI): C12-15 ALKYL BENZOATE. DIISOPROPYL SEBACATE. POLYGLYCERYL-6 DIOLEATE. PEG-8 CAPRYLIC/CAPRIC GLYCERIDES. CORYLUS AVELLANA (HAZEL) SEED OIL. WATER (AQUA). PROPYLENE GLYCOL. CAMELLIA KISSI SEED OIL. ARGANIA SPINOSA KERNEL OIL. SQUALANE. FRAGRANCE (PARFUM). PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL. CAPRYLYL GLYCOL . VITIS VINIFERA (GRAPE) SEED OIL. JASMINUM OFFICINALE (JASMINE) FLOWER EXTRACT. COLEUS FORSKOHLII ROOT EXTRACT. HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL. OLEA EUROPAEA (OLIVE) FRUIT EXTRACT. POLYGONUM CUSPIDATUM EXTRACT. TRITICUM VULGARE (WHEAT) GERM EXTRACT. GARDENIA FLORIDA EXTRACT. TOCOPHEROL. BUTYLENE GLYCOL. POTASSIUM SORBATE. SODIUM BENZOATE. SODIUM CITRATE. CITRIC ACID

Mamy tu więc syntetyczne substancje natłuszczające, syntetyczne emulgatory. Potem olej z orzecha laskowego, woda i glikol propylenowy (syntetyczny humektant). Potem olej z kamelii, olej arganowy i skwalen. Inne wartościowe substancje roślinne - olej z migdałów, z winogron, wyciąg z jaśminu  olej słonecznikowy, oliwa z oliwek, olej z zarodków pszennych, ekstrakt z gardenii znajdują się w składzie PO zapachu, czyli w  stężeniach mniejszych niż 0,5%. 

Moim zdaniem - słabo. Nie jestem maniaczką oszczędzania na kosmetykach i lubi wydać większą sumę na coś luksusowego od czasu do czasu. Ale - w tej cenie możemy sobie wymieszać, kupując te same, wyłącznie wartościowe i cenne półprodukty najlepszej jakości, nierafinowane/organiczne,  minimum 250 ml takiego olejku, składającego się z samych olejków :)

Ok, super naturalny to on nie jest, ale może przynajmniej działa?

Cóż, dla mnie ten produkt jest ohydny. Naprawdę, rzadko co mnie obrzydza, w olejach taplam się codziennie. Niestety, ten produkt ma dziwną, jakby żelowatą konsystencję. W dotyku początkowo jest tłusty, jak to olejek, ale po chwili robi się lepki i suchy. Nie umiem opisać tego uczucia, ale trochę jak guma/pasta do włosów?

Pachnie bardzo mocno. Nie jest to zapach brzydki, zresztą to kwestia gustu, ale na dłuższą metę może przeszkadzać. Nałożyłam go na włosy  - obrzydlistwo. Włosy momentalnie lepkie, w strąkach, początkowo błyszczące, ale po chwili błysk zamienił się w tłusty połysk brudnych włosów. Produkt absolutnie się we włosy nie wchłania, nie sądzę, żeby mógł je odżywić w jakikolwiek sposób. Użyłam go na suche łokcie i miałam wrażenie, że sweter się do mnie przyklei :D Na twarz nie odważyłam się użyć. 

Wiem, ze podobny olejek ma w swojej ofercie Nuxe - kiedyś używałam próbki, ale też nie wspominam jej dobrze. Jak widać, pod etykietkami luksusowych produktów sprzedaje się mieszankę tanich syntetyków i kilka kropli oleju. Rozumiem politykę firm, ale absolutnie nie zrozumiem zachwytów użytkowniczek, na przykład na Wizażu... Magia ceny i "wyższej półki"?

Marta


wtorek, 23 października 2012

Testowane na gwiazdach filmowych - odżywka Tara Smith Straight Away

Taka mała buteleczka, a tak długo czekała na zdenkowanie i recenzję :) Odżywkę kupiłam za jakąś niedużą sumę, przy okazji zakupów w Paatal. Wiedziałam o niej tyle co nic, skusiła mnie jednak informacja, że jest organiczna i wegańska.

Opakowanie:
Nieduża, zgrabna buteleczka. Płaska, dobrze trzyma się w dłoni. Wygodne zamknięcie z aplikatorem, choć i tak pod koniec miałam problem z wydobyciem resztek odzywki przez mały dzióbek.

Zapach:
Intensywnie cytrynowy. Nie zostaje na włosach po spłukaniu i wysuszeniu włosów. Dość przyjemny, aczkolwiek pod koniec opakowania miałam go dosyć i zaczął przypominać mi kostkę toaletową...
Skład:
Aqua, Oleyl Erucate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Behentrimonium Chloride, Distearyldimonium Chloride, Behentrimonium Methosulfate, Distearoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate, Decyl Oleate, Dicaprylyl Ether, Lauryl Alcohol, Hydrolyzed Algae Extract, Parfum, Saccharomyces Copper Ferment, Saccharomyces Magnesium Ferment, Saccharomyces Iron Ferment, Saccharomyces Silikon Ferment, Tocopheryl Acetate, Hydrolyzed Corn Protein, Hydrolyzed Wheat Protein, Hydrolyzed Soy Protein, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Benzyl Alcohol, Limonene, Linalool.

Przyzwoity skład, bez SLS, SLES, parabenów i silikonów. Sporo protein - algi, kukurydza, pszenica i soja. Ekstrakty z drożdży sfermentowanych w obecności jonów miedzi, żelaza, magnezu i krzemionki.

Konsystencja i kolor:
Biały, gęsty krem, o dość puszystej według mnie konsystencji :) Przypomina jakiś smakowity deser alb mocno ubitą kremówkę. Uwielbiam gęste odżywki, więc za to duży plus.

Użycie:
Nakładałam wyłącznie po myciu szamponem. Raz spróbowałam jako pierwsze O w OMO, ale nie zauważyłam wtedy żadnego jej działania. Do mycia się moim zdaniem nie nadaje, bo słabo się pieni i zostawia na włosach film. Ale użyta jako odżywka/maska po myciu spisuje się rewelacyjnie! Z założenia jest to odżywka wygładzająca. Ja mam kompletnie proste włosy, więc bałam się efektu przylizania. Ale na szczęście odżywka wygładza włos, niekoniecznie obciążając skalp i cała fryzurę. Włosy są bardzo gładkie, łuski domknięte, a co za tym idzie są bardzo lejące i błyszczące. Idealnie nawilża. Nałożona na włosy zostajke przez nie niemal całkowicie wchłonięta. Bałam się nieco sporej ilości protein, ale moje wysokoporowate włosy zdecydowanie pokochały tę odżywkę.  Używałam jej bardzo intensywnie po rozjaśnieniu włosów i dzięki niej moje włosy przestały łamać się jak szalone. Teraz i tak obcięłam te wszystkie suche połamańce ;) ale mam wrażenie że między innymi ta odżywka zapobiegła dalszemu  rozprzestrzenianiu się niszczeń :) W najgorszym okresie używałam jej też jako odzywki b/s, bez obciążania i strąków. 

Podsumowanie:
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Za tę cenę (około 7 zł) dostajemy całkiem sporą ilość (100 ml) bardzo wydajnej i działającej odżywki. 

Znacie ten produkt? Używacie, lubicie? Ja teraz czaję się z na jej siostrę - Feet Root. Niesttey, w Paatal już ich nie ma, ale znalazłam tutaj :)

Marta