poniedziałek, 14 stycznia 2013

ZSK czyli zrobiłam sobie krem :)

Zainspirowana przez Italianę, Kascysko i Madie zebrałam w sobie odwagę, chęci i fundusze i poczyniłam zamówienie półproduktowe z myślą o ukręceniu własnego, pierwszego w  życiu kremu. Z moimi wątpliwymi zdolnościami chemicznymi i generalnie dość lekkim stosunkiem do wszelkich receptur, sterylnych warunków i innych laboratoryjnych wymogów, było to dla mnie nie lada wyzwanie.



Zdecydowałam się na krem metodą na zimno, bez emulgatora, za to zagęszczanego włóknami pomarańczy. Korzystałam z przepisu z ZSK, z własnymi modyfikacjami:

faza olejowa
Olej z pachnotki  5.5 ml
Olej z konopii          5.5 ml
Kwas salicylowy 0.15 ml
Włókna pomarańczy  2.5 ml
Witamina E                0.5 ml

faza wodna
Hydrolat lawendowy  32 ml
Kwas hialuronowy  1,25 ml
Witamina B3          4 ml

faza dodatków
Ekstrakt z oczaru 3.5 ml
olejek z drzewa herbacianego 6 kropli


Krem na bazie włókien robi się dziecinnie łatwo. Wystarczy każdą z faz wymieszać w osobnej zlewce, potem wlać fazę olejową do wodnej i mieszać, np. mikserkiem :) Pozmieniałam nieco składniki na takie, które akurat mam w domu i które wolałam - gliceryna mnie zapycha, więc z niej zrezygnowałam, konserwantów się boję, więc użyłam witaminy E.


Krem przez brak gumy ksantanowej ma dosyć lejącą, bardzo przyjemną konsystencję. Na pewno nie jest to serum , ale bardzo lekki kremik, idealny do dozownika z pompką. Ma jasnobeżowy kolor (nude ;)), bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Nadaje się pod makijaż, o ile nie zechcecie, jak ja początkowo  zrobić cerze tak dobrze, i nałożyć go tak szczodrze, że zaczął się wałkować :D Nałożony normalną warstwą trzyma się idealnie, cera jest mięciutka, a makijaż nie spływa. Pachnie bardzo ładnie, lawendą i drzewkiem herbacianym :) Oczywiście można ten olejek zastąpić innym, ale herbaciany kocham miłością bezgraniczną.

Z podanych proporcji wychodzi 51 ml kremu :) Na razie zamieszkały w dwóch 25 ml pojemniczkach, ale za chwilę jeden wyląduje w buteleczce z pompką.

Krem nie matuje, ale też nie powoduje świecenia latarnianego. Niacynamid ogranicza wydzielanie sebum, więc myślę, że za jakiś czas i to świecenie zostanie zminimalizowane. Używam go na dzień, na noc leci serum z witaminą C, ale spróbuję też na pewno stosowania i na dzień i na noc.

Na razie używałam kremu tylko przez weekend i nie mogę zdać Wam bogatej relacji z jego stosowania. Zawiera jednak wszystkie składniki, które mi służą, pokładam w nim więc spore nadzieje. Jeśli spełni moje oczekiwania chociaż w połowie;), to zostanie ze mną na stałe, z ewentualnymi zmianami bazowych olejów/ekstraktów.

To co, kręcimy :)?

Marta

3 komentarze:

  1. jeśli tylko przez miesiac stosowania Cię nie uczuli to biorę przepis i też krecę:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakładam, ze nie uczuli, bo wyeliminowałam to, co potencjalnie źle na mnie działa, no i nie ma w nim aloesu, który mi w zatężonej postaci nie służy. Jak skończę pierwszą część to dam znać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama też w końcu zebrałam się i ukręciłam w wolnej chwili kilka prostych rzeczy. Robienie kremu jeszcze przede mną, ciągle boję się, że jak do tego usiądę to na pewno coś spapram i wszystko pójdzie do wyrzucenia :D

    OdpowiedzUsuń