wtorek, 11 września 2012

Jak to z naftą było...

Do stosowania nafty na skórę twarzy, głowy czy włosy miałam raczej negatywne podejście. Unikam parafiny, wazeliny, a mam się maziać oczyszczoną ropą naftową? Ostatnio jednak trafiłam na widziany już kiedyś sposób na pozbycie się zaskórników - http://pieknoznatury.blogspot.com/2011/05/tonik-na-zaskorniki-z-olejkiem.html a także na wpis BlondHairCare o płukance z nafty i ulubionej maseczce Anwen. Pomyślałam, że skoro tak zaprawione w bojach włosomaniaczki jej używają, zaryzykuje i ja :)



Kupiłam naftę w pobliskiej aptece, wersję z dodatkiem oleju rycynowego, za zawrotną sumę 6 zł. Ponieważ moje włosy spotkał ostatnio lekki przesusz z powodu małej ilości snu, a dużej ilości pracy i wypalanych papierosów na pierwszy ogień poszła maseczka. Nałożyłam, trzymałam około 2 h i zmyłam. Na szczęście nafta utopiona w żółtku i innych olejach zmyła się łatwo przy pomocy Facelle. Nie podrażniła skalpu. Włosy po umyciu były, hmm, duże :D Mięsiste, nawilżone i natłuszczone. No właśnie - ta tłustość niestety brzydko wylazła już następnego dnia rano, w pracy siedziałam z obrzydliwymi strąkami zamiast grzywki :( Po następnym myciu wszystko wróciło do normy - podejrzewam, że mimo wszystko niedokładnie zmyłam maseczkę albo włosy dostały taką porcję odżywczych składników, że nie wszystkie zdołały wypić. Mimo tej małej niedogodności na pewno będę wracać do tej metody - taka maska na full wypasie robiona raz w miesiącu może przynieść długofalowe skutki. Ale polecam raczej w weekend spędzany w domu niż dzień przed randką :)

Przy którymś z kolejnych myć wypróbowałam płukankę. I tutaj pełen zachwyt :) Naprawdę, spokojnie mogłam nie użyć żadnego silikonowego wspomagacza. Włosy błyszczały się niesamowicie, były miękkie, puszyste, mięsiste. Nie przetłuściły się szybciej, ale czułam, że sa pokryte ochronną warstewką. NA pewno będę do niej wracać, może nie co każde mycie bo boję się przesuszenia na dłuższą metę.

Ostatnim zabiegiem naftowym na który się na razie zdecydowałam było wyszorowanie twarzy mieszanką nafty i olejku pichtowego, Rzeczywiście, tam, gdzie miałam skupiska zaskórników skóra wyraźnie się oczyściła - wacik, mimo wcześniejszego umycia twarzy, był czarny :D Zachwycona wklepałam krem i poszłam spać. Niestety, rano okazało się, że albo zbyt mocno przyłożyłam się do szorowania, albo ta mieszanka jest dla mnie zbyt hardcorowa :( skóra na brodzie i czole była czerwona, ściągnięta, przesuszona. Teraz cudnie się od kilku dni łuszczy... Może spróbuje znów tej metody, bo okazała się dość skuteczna w walce z czarnymi wrogami na moim nosie i brodzie, ale na pewno w wersji delikatniejszej i krótszej.

Nie próbowałam jeszcze wcierać nafty we włosy i skalp solo. I nie wiem czy się odważę :D

Macie jakieś doświadczenia naftowe? Czego warto jeszcze spróbować, a czego raczej unikać?

Marta

3 komentarze:

  1. Tonik pichtowy jest super, mnie też bardzo pomaga, ale miałam to samo, coTy - nieco jednak mnie podrażniał. Mimo to fajny sposób na pozbycie się kropek, trzeba po prostu uważać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zaciekaila mnie Twoja relacja;) napewno sprobuje sama;)

    obserwuje i zapraszam na rozdanie;)

    OdpowiedzUsuń
  3. trochę się boję nafty z tego względu co Ty - moje włosy nie lubią parafiny :( ale może taka płukanka dałaby dobry efekt ;) kiedyś muszę się przełamać i wypróbować

    OdpowiedzUsuń