środa, 29 sierpnia 2012

Zapuszczać czy nie zapuszczać? Oto jest pytanie...

Większość bloggerek piszących o włosach nie tylko o nie dba, ale przede wszystkim je zapuszcza. A ja się zastanawiam, czy w moim przypadku to ma sens i czy zapuszczać warto?

Z jednej strony zazdroszczę możliwości upinania i splatania włosów, z drugiej zaś - nigdy nie miałam włosów dłuższych niż do obojczyka. Moje włosy z natury są bardzo śliskie i żadne upięcie czy nawet kitek nie chciało się na nich trzymać.. Teraz są podniszczone, więc pewnie byłoby w tej kwestii łatwiej.

No i nie umiem się zdecydować ;) Na pewno zapuszczę grzywkę, bo chodzę z nią od co najmniej 10 lat. A co dalej? Nie wiem...

Na razie zdecydowanie stawiam na pielęgnację więc chyba to co mi odrośnie będę w tym samym stopniu ścinać  żeby jak najszybciej pozbyć się zniszczonych części. I myślę o takiej fryzurze:



Z której mogłabym sobie robić takie słodkie loczki, gdybym tylko wiedziała jak....

      

wtorek, 28 sierpnia 2012

Przeprosiny keratyny

Czyli o tym, jak przypadkiem okazało się, że moje wysokoporowate włosy mogą polubić się z proteinami :)

W ciągu ostatniego tygodnia postawiłam na intensywne nawilżanie. Dzisiaj coś mnie jednak tknęło (ach, ta natura królika doświadczalnego) i pomyślałam, że dam ostatnią szansę niemalże już znienawidzonej keratynie, zanim ją komuś oddam albo wyrzucę przez okno...

Wymieszałam w kubeczku trochę płynu facelle, 3 krople gliceryny roślinnej, 3 krople keratyny i 3 krople oleju. Dopełniłam wodą, wylałam na włosy z westchnieniem "niech się dzieje wola nieba..", pomasowałam, pougniatałam i spłukałam. Już podczas spłukiwania szamponu czułam, że jest lepiej. Wycisnęłam włosy w pieluchę, nałożyłam obficie Glorię i udałam się na kanapę. Po 30 minutach spłukałam. Rozczesałam palcami - i tu pierwsze zadziwienie - włosy właściwie rozczesały się same, nie przypominały już splątanej kopy siana. Nie mogłam się powstrzymać od macania ich kiedy sobie schły, takie były przyjemne w dotyku. A po wyschnięciu  Bajka :)

Włosy miękkie, od czubka głowy aż po same końce (które naprawdę mam dość zniszczone). Uniesione u nasady, mięsiste, puszyste ale nie puchate. Błyszczące na całej długości. A przy rozczesaniu na sucho nie zauważyłam prawie wcale połamanych końcówek, które zawsze doprowadzają mnie do łez.

No i teraz siedzę i rozkminiam, co mogło być przyczyną moich wcześniejszych niepowodzeń i dzisiejszego sukcesu. Zapewne chodzi o często wspominaną przez Czarownicującą Wielką Trójkę - oleje+proteiny+humektanty w jednym. Pewnie także o umiarkowane dozowanie keratyny w tym przypadku. Myślę, że może chodzić także o czas, przez który keratyna przebywała na włosach - zdecydowanie krótszy w porównaniu do masek czy mgiełek (te akurat wybitnie mi nie służą, nawet nawilżające :( ).

Na pewno powtórzę ten sposób, żeby go zweryfikować, ale nie częściej niż za tydzień, bo przeproteinowania nadal boję się jak diabeł święconej wody...

Dobrej nocy, Marta

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Moja indyjska trójca - Sesa

Dzisiaj pierwsza z recenzji moich 3 ulubionych indyjskich olei. Od razu zaznaczam, że nie używam żadnego z nich do olejowania długości włosów, bo nie lubią się one z kokosem, który jest bazą wszystkich tych specyfików, jedynie jako wcierkę na skalp, głównie celem pobudzenia wzrostu i wzmocnienia tego, co z głowy dopiero zaczyna wyrastać :)

Na pierwszy ogień idzie ulubieniec blogosfery, czyli Sesa














Skład:
* Bhrungraj (Eclipta alba) 3% 
* Trifala 3% w/v
* Brahmi (Saraswathi) (Centella asiatica) 1% w/v
* Chameli Pan(Chetika) (Jasminum officinale) 1% w/v
* Chanothi (Krishnala) (Abrus precatorius) 0.5% w/v
* Dhaturo(Mahamohi) (Datura metel) 2% w/v
* Elaychi (Sukshma) (Elettaria cardamomum) 0.5% w/v
* Gali pan (kalkeshi) (Indigofera tinctoria) 1.% w/v
* Indravama (Gavakshi) (Citrullus colocynthis) 1.% w/v
* Jatamansi (Tapasvini) (Nardostachys jatamansi) 0.5% w/v
* Karanj Beej (Chirbilvak) (pongamia glabra) 0.5% w/v
* Neem Beej (paribhadra) (Azadirachta Indica) 0.5% w/v
* Mahendi Pan (Henna) (Lawsonia alba) 0.5% w/v
* Mandur (Sinhan) (Ferri peroxi dumrubrum) 4% w/v
* Rasvanthi (Rasgarbh) (Berberis aristala) 0.5% w/v
* Akkal kara (Anacyclus pyrethrum) 0.5% w/v
* Vaj (Jatila) (Aconus Calamus) 0.5% w/v
* Yashti Madhu (Mulethi) (Glycyrrhiza glabra) 0.5 % w/v
* Milk (Dugdha) 10% v/v
* Wheat Germ Oil (Triticum aestivum) 1% Bogate w witaminę E, jako antyoksydant chroni przed szkodliwym działaniem promieni UV. Zawiera proteiny z ziaren pszenicy.
* Lemon Oil (Citrus medica) 1% Bogate źródło witaminy C i antyoksydantów.
* Nilibhrungandi Oil 8% Wspomaga porost włosów
* Til Oil (Sesamum indicum) 25% (olejek sezamowy) Wzmacnia włosy oraz likwiduje ich wypadanie
* Sugandhit Dravya 2% 
* Coconut Oil olejek kokosowy jako baza - 32%

żródło


Bardzo bogaty skład, który wg obietnic producenta ma powstrzymywać wypadanie włosów, zagęścić je i pobudzić wzrost. Oleju kokosowego jest sporo, ale nie stanowi on większości składu. Powoduje to również, że olejek nie zastyga na kamień, nawet w niższej temperaturze. Sesa według mnie cudownie pachnie - mocno, kadzidlano, orientalnie - niektórym może to zdecydowanie przeszkadzać, mi się bardzo miło zasypiało otulonej tym aromatem. Kolor jest jasnozielony.

Sposób użycia:
Producent zaleca wmasowanie oleju na umytą i osuszoną ręcznikiem głowę- na skalp i długość, pozostawienie na noc - 2-3 razy w tygodniu.

Ja używałam na suche włosy - wmasowywałam około łyżki oleju (często podgrzewałam go kładąc spodek na kubku z gorącą wodą) w skalp, przeczesywałam palcami mniej więcej do połowy długości, zawijałam w pieluchę i szłam spać :) Bardzo łatwo się wciera, nie wyrywam sobie przy okazji połowy włosów. Szybko i łatwo się zmywa szamponem bez SLS.

Działanie:
Użyję tutaj Standardowej Odpowiedzi Administratora, czyli - u mnie działa! Przyspiesza porost, włosy u nasady robią się zdecydowanie gęstsze. Ogranicza wypadanie. Jak tylko wykończę olejowe zapasy wrócę do niego jesienią na intensywną kurację.

Gdzie kupić:
Ja kupuję w sklepie helfy albo na allegro. Cena około 25 zł za 90 ml.



niedziela, 26 sierpnia 2012

Na kwasie...

... czyli o occie jabłkowym w pielęgnacji ciała i włosów - wewnętrznie i zewnętrznie :)

Zalety octu jabłkowego są znane dość powszechnie - najczęściej wymienia się używanie go przy odchudzaniu, a przy pielęgnacji włosów używany jest do kwaśnych płukanek kończących mycie.
Najczęściej używałam do tej pory octu sklepowego - klarowanego, niestety pozbawionego większości cennych składników. Kilka razy udało mi się dorwać naturalnie mętny, ale cena była dość zaporowa.
Na szczęście mam w ogródku jabłonkę - owoce są tak kwaśne i brzydkie, że nie nadają się do zjedzenia wprost z drzewa. Ale na ocet? Jak najbardziej :)

Dla przypomnienia krótkie zestawienie co w occie dobrego i na co pomaga :

Ocet zawiera potas, żelazo, fluor, miedż, magnez, fosfor i krzem, a także witaminy  A, B, C, E i beta karoten, pektyny i aminokwasy. Jest kwaśny w smaku, ale wspaniale odkwasza organizm, oczyszczając go ze złogów i toksyn. Przyspiesza przemianę materii, poprawia ukrwienie, obniża poziom cholesterolu. Jest naturalnym antybiotykiem - odtruwa i oczyszcza jelita, nerki, pęcherz i drogi moczowe.
Stosowany zewnętrznie działa przeciwzapalnie, pomaga w walce z trądzikiem, grzybicą, zapaleniem stawów. Zwalcza próchnicę.
Używany do płukania włosów zapobiega ich wypadaniu. Płukanie włosów w słabym roztworze octu pozwala dokładnie usunąć resztki piany i mydła i zapobiega przetłuszczaniu się włosów sprawiając, że długo pozostają one świeże, pachnące i z połyskiem.

A teraz przepis babci-zielarki i dawkowanie:

- kilka jabłek, umytych, nieobranych, pozbawiamy gniazd nasiennych i kroimy na nieduże kawałki
- wkładamy do niemetalowego naczynia - dzbanek, słoik itp.
- zalewamy przegotowaną, ale chłodna wodą, posłodzona wcześniej w proporcji : łyżka cukru na szklankę wody
- przykrywamy słoiki gazą, obwiązujemy i chowamy w ciepłe, ciemne miejsce na 2-3 tygodnie :)

Tak wygląda mój ocet drugiego dnia:

Za dwa tygodnie powinien być już ok :)
Wtedy wykorzystam go jako tonik, płukankę do włosów, będę piła dla oczyszczenia i wzmocnienia organizmu (mam nadzieję, że wewnętrznie również przysłuży się włosom i cerze), a zima zwalczała nim anginy i przeziębienia.

Jak dawkować?
- odchudzanie i oczyszczenie: szklanka letniej, przegotowanej wody + 2 łyżeczki octu.  Pić 3 razy dziennie, najlepiej przed jedzeniem, można dosłodzić miodem. Oczywiście, jak przy wszystkich tego typu kuracjach należy robić przerwy - np. pić 3 miesiące, potem miesiąc przerwy itd.
- tonik: 30 ml octu + 90 ml wody (ewentualnie można dodac kilka kropli olejku eterycznego).
- płukanka do włosów: litr wody+ 2 łyżki octu

Mam nadzieję, że się skusicie :) Będę donosić o swoich efektach jak tylko mój ocet dojrzeje :)

Marta


piątek, 24 sierpnia 2012

Recenzja - L'Biotica Biovax Intensywnie regenerujący szampon do włosów farbowanych

Kupiłam ten szampon z dwóch powodów - po pierwsze ze względu na brak SLS, SLES, parabenów i glikolu propylenowego oraz dlatego, że stał w aptece w promocji za połowę ceny :)


Na początku oczywiście obietnice producenta:
BIOVAX to gwarancja ZDROWYCH WŁOSÓW - dzięki zawartości naturalnych olejów i ekstraktów:

CELQUAT®, na którym oparta została receptura produktów BIOVAX do włosów farbowanych, jest polimerem stworzonym specjalnie, aby chronić kolor włosów farbowanych przed wypłukiwaniem. Jego innowacyjne działanie sprawia, że barwnik wprowadzany w głąb włosa nie wypłukuje się tak szybko jak podczas normalnej pielęgnacji. Dzięki temu włosy dłużej zachwycają głęboką, żywą barwę i przez wiele tygodni wyglądają świeżo, jakby niedawno były farbowane.

CELQUAT® jest tak zbudowany, że doskonale rozpoznaje potrzeby włosów i dostosowuje się do nich. Dobroczynne działanie ma także na włosy kręcone. Dzięki swoim wyjątkowym właściwościom znacznie poprawia skręt loków.

MIKROEMULSJA MICRO-LV – w profesjonalny sposób naprawia zniszczenia powstałe na skutek farbowania. Widocznie wygładza powierzchnię włosa poprzez zamykanie uszkodzonych łusek, zamyka rozdwojone końcówki. Sprawia, że włosy stają się miękkie, jedwabiście gładkie i łatwe w rozczesywaniu.

KOMPOZYCJA OLEJKU ZE SŁODKICH MIGDAŁÓW oraz MIODU silnie nawilża, zmiękcza i odżywia włosy, nadając im piękny połysk.

100-PROCENTOWY EKSTRAKT Z HENNY ułatwia aktywnym składnikom wnikanie do wnętrza włosa i jego cebulki.
Biovax to gwarancja BEZPIECZEŃSTWA
- nie zawiera substancji drażniących:
bez PARABENÓW,
bez SLS (SODIUM LAURYL SULFATE),
bez SLES (SODIUM LAURETH SULFATE),
bez GLICOLU PROPYLENOWEGO.

Efekty na włosach:
mocne, zdrowe włosy,
aż 80% intensywnego, żywego koloru nawet po 7 myciach,
wyjątkowa objętość fryzury,
nierozdwojone końcówki,
jedwabisty połysk.

Teraz do konkretów :) :

SKŁAD: AQUA, SODIUM COCOAMPHOACETATE (AND) GLYCERIN (AND) LAURYL POLYGLUCOSE (AND) SODIUM COCOYL GLUTAMATE (AND) SODIUM LAURYL GLUCOSE CARBOXYLATE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, COCAMIDE DEA, DISODIUM LAURETH SULFOSUCCINATE, COCO - GLUCOSIDE, POLYQUATERNIUM – 22, SODIUM CHLORIDE, POLYQUATERNIUM - 70 (AND) DIPROPYLENE GLYCOL, DICAPRYLYL ETHER (AND) LAURYL ALCOHOL , STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER (AND) COCO-GLUCOSIDE, GLYCERIN, LAWSONIA INERMIS EXTRACT, PEG-120 METHYL GLUCOSE DIOLEATE, POLYQUATERNIUM- 59 (AND) BUTYLENE GLYCOL, POLYQUATERNIUM -4/HYDROXYPROPYL STARCH COPOLYMER, PARFUM, TETRASODIUM EDTA, BENZYL ALCOHOL (AND) METHYLCHLOROISOTHIAZOLINONE (AND) METHYLISOTHIAZOLINONE, CITRIC ACID, POTASSIUM SORBATE, GERANIOL, C.I. 16255

Na początek mieszanka łagodnych i średnio łagodnych substansji myjących - naliczyłam ich aż 9! Rozumiem, że są delikatne, nie jestem tez biegła w analizowaniu składów, ale BDFM ma ich 2, a myje cudownie :)
Potem w składzie polyquaternium i polimery - kondycjonujące i filmotwórcze; nawilżająca gliceryna, ekstrakt z henny. I teraz - albo nie umiem czytać, albo nie widzę w składzie olejku z migdałów ani miodu :( Nie wiem też, co tworzy ten magiczny składnik CELQUAT® , który wg obietnic ma rozpoznawać potrzeby naszych włosów...

Opakowanie:
jak wszystkie Biovaxy - plastikowe, białe, proste - podoba mi się

Konsystencja i kolor:
Gęsta, kremowa ciecz w kolorze bladego różu

Działanie:
Pieni się całkiem dobrze. Nieźle myje, skóra głowy jest czysta i niepodrażniona. Dobrze zmywa oleje. Zostawia jednak na moich włosach nieprzyjemny, lepki film i niestety obciąża je i usztywnia. Nie zauważyłam obiecywanej poprawy objętości i jedwabistego połysku...

Podsumowanie:
Niestety, ten szampon to według mnie trochę ściema producenta - z jednej strony chwytliwe hasło na opakowaniu "bez SLS i SLES", który pewnie skusi niejedną taka jak ja, początkującą włosomaniaczkę. Z drugiej zaś dłuugi skład, wzbogacony w sporej ilości substancjami kondycjonującymi, doraźnie poprawiającymi wygląd włosów. Wyciąg z henny, czyli składnik naprawdę odżywczy jest gdzieś w drugiej połowie składu. Wychodzę z założenia, że szampon to szampon - ma myć, nie podrażniać, nie wysuszać. Dlatego nie kupię już więcej tego semi-drogeryjnego szamponu, szczególnie że jego regularna cena to ok. 20 zł. Wolę zainwestować w porządne odzywki i maski, a myc nadal Babydream :)

czwartek, 23 sierpnia 2012

Okres błędów i wypaczeń

Przyszedł czas na włosową spowiedź... Podsumowałam wszystkie swoje osiągnięcia, a raczej ich brak, poddałam analizie i składam samokrytykę :(

Przerzuciłam się na naturalna pielęgnację i włosomaniactwo jakiś rok temu. Wtedy miałam jeszcze ciemne włosy - swój ciemny blond farbowany na ciemne brązy. Poczytałam, pogrzebałam i wpadłam. Oczywiście z założenia pozbyłam się wszystkiego co zawierało SLS, SLES, silikony i parafinę. Włosy farbowałam koloryzacją bez amoniaku, czasem henną.

2011
Włosy były w całkiem niezłej kondycji, zdrowe, ale ze względu na problemy z tarczycą zaczęły koszmarnie wypadać. Wtedy zaczęłam szaleć z olejami (głównie indyjskimi), włosy przystopowały wypadanie, sądzę, że głownie za sprawą Sesy.

No, ale nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła eksperymentować (miałam już w życiu włosy, różowe, czerwone, pomarańczowe, fioletowe, bardzo krótkie i średniej długości). Zamarzyły mi się wiosną tego roku kolorowe końcówki. Moja wewnętrzna Zosia Samosia poszukała w internecie i znalazła rozjaśniacz koloryzujący. Niewiele myśląc odbarwiłam końcówki na  różowo, potem na pomarańczowo. Wszystko było fajnie, ale kolor strasznie szybko się wypłukiwał, więc powtarzałam operację kilkukrotnie, kładąc rozjaśniacz coraz wyżej. Cały czas używałam prostej pielęgnacji - szampon bez SLS, zero silikonów i przede wszystkim oleje  - nadal głownie indyjskie, oparte na oleju kokosowym (wtedy nie wiedziałam jeszcze że może nie służyć zniszczonym , wysokoporowatym włosom). Nie widziałam efektów, więc kładłam ich coraz więcej na skalp i długość, coraz częściej, najczęściej na całe noce. Końcom to kompletnie nie pomogło. W dodatku, skończyłam z rozjaśnianiem końcówek, ale zamarzył mi się na całości granat :D Położyłam więc farbę fryzjerską w kolorze błękitnym, kompletnie nie myśląc jak ona ma zadziałać... Efekt: włosy rozjaśnione po całości, w kolorach od białego, przez szary błękit do zieleni. Zero granatu :D  żeby to jakoś wyrównać zrobiłam kąpiel rozjaśniającą i tak oto zostałam blondynką :)

Nie mam (chyba na szczęście) żadnych zdjęć z tego okresu. Ale postanowiłam zadbać o swoje nowe, jasne włosy, podreptałam do fryzjera, obcięłam 5 cm i zaczęłam czytać. Ale znów ze średnim zrozumieniem. Tym razem pochłonęły mnie półprodukty i własne mieszanki. Wszystko było ok do momentu kiedy pokusiłam się o romans z keratyną... Po kilku zabiegach z dodatkiem keratyny moje końcówki wyglądały jakby coś je rozsadziło od środka. Masakra. Załamałam się, znów obcięłam jakieś 3 cm i rozważałam powrót do pielęgnacji drogeryjno-fryzjerskiej. Ale wtedy bardzo porządnie i wnikliwe zaczęłam czytać blogi włosomaniaczek -  AnwenCzarownicującejBlondHairCareMysi i wiele innych. Na szczęście. Dowiedziałam się, co sobie zrobiłam keratyną, dlaczego olej kokosowy jest niekoniecznie  stworzony dla mnie i że łatwo zmywalne silikony wcale nie są złem wcielonym. A przede wszystkim, że najlepsza pielęgnacja to ta umiarkowana, z minimalną ilością składników, z cierpliwością i przede wszystkim włączonym myśleniem :) Moje włosy tydzień temu wyglądały tak:





Wszystko zaczęło zmierzać ku dobremu, do szczęścia brakowało mi tylko dobrze dobranego koloru - tu z pomocą przyszła Mysia, ale o tym później, jak w końcu ufarbuję :)

Ale nie byłabym sobą, gdybym znów nie przedobrzyła (w poniedziałek) Tym razem za sprawą olejku rycynowego, który wmasowałam radośnie w długość , ze szczególnym uwzględnieniem końcówek... Nie poczytałam jednak, że wykazuje on duże powinowactwo do keratyny. Po zmyciu okazało się, że cały miesiąc mojej ostatniej pielęgnacji końcówek szlag trafił. A mnie razem z nim. Dlatego zresetowałam wszystko szamponem z SLS, stosuję na razie tę metodę BlondHairCare i z nisko pochyloną głową konstruuję  plan sensownej, zrównoważonej pielęgnacji.   

Mam nadzieję, że uda mi się przywrócić włosom zdrowie i blask, a sobie samej rozum ;)

Marta 

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdanie u Procentovej

Biorę udział w rozdaniu u  Procentovej :) 

 To moje pierwsze rozdanie ever, więc mam nadzieję, że dopisze mi szczęście debiutantki :)

innowacja OCM - olejek pichtowy

W sumie, nie wiem czy to jakaś bardzo odkrywcza metoda, ale dla mnie to nowość i w dodatku skuteczna :)

Zainspirowana postem Caravely i załamana ilością zaskórników na moim nosie i brodzie przypomniałam sobie, że mam gdzieś w domu ukryty olejek pichtowy. Mój nażyczony* dostał go od laryngologa na problemy nosowe, użył ze 2 razy i rzucił w kąt...

Niestety nafty nie posiadam, w dodatku mam jakieś dziwne, w sumie nieuzasadnione opory przed nakładaniem na twarz nafty... Ale olśniło mnie, że mam przecież gotową mieszankę do OCM, w której olejek świetnie się rozpuści. Niewiele myśląc dolałam ok. 50 kropel olejku do 100 ml mieszanki. Przez kilka dni nie działo się nic spektakularnego, ot zwykłe OCM, tyle że pachnące olejkiem pichtowym (mi się akurat ten zapach podoba, choć wiem, ze wielu przeszkadza). Po tygodniu jednak spojrzałam w lustro, pomyślałam nieco i ... wow:

- zaskórniki nie zniknęły, ale jest ich zdecydowanie mniej,
- mimo intensywnego wmasowywania mieszanki nie zrobiła mi się żadna podskórna gula - przy zwykłym OCM taki masaż kończył się zawsze jakąś nieznikającą niespodzianką :(
- skóra jest bardziej wygładzona i zniknęły zaczerwienienia
- last but not least - z  policzków kompletnie zniknęła moja zmora - czyli maleńkie, zaczerwienione punkciki (wyglądające trochę jak potówki) - takie małe pryszczyki, bez ropy, ale sączące się i trudne do wygojenia.

U mnie ta mieszanka zagości na stałe,  może będę zmieniać olej bazowy (aktualnie to sezam), może dodam trochę innych olejów, ale pichtowy na pewno zostanie :)

O, dzięki Ci Caravely i olejku pichtowy!  Zacznę pisać peany na Waszą cześć :)

Marta

*to nie błąd ;)
Kiedy byłam mała, myślałam, że mówi się "nażyczony" zamiast "narzeczony" bo to osoba, którą się tak bardzo sobie życzy mieć :D I tak już zostało ;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Recenzja - Hesh Lemon Peel

Jako wielka fanka kosmetyków z Indii (to od ajurwedyjskich olejków zaczęła się moja włoso- i naturomania), skuszona pozytywnymi opiniami na temat pudrowych odżywek do włosów, nie omieszkałam zakupić takiego oto specyfiku:


Hesh Lemon Peel Powder 100gm (Front)
khanapakana.com



 Hesh Lemon Peel Powder to czysty, 100% proszek ze skórki cytryny.

Ma za zadanie oczyszczać cerę, rozjaśniać ją, utrzymywać równowagę wydzielania sebum i odświeżać skórę. Polecana jest do skóry tłustej, zanieczyszczonej.
Po wymieszaniu bladożółtego proszku z wodą/hydrolatem otrzymujemy paciaję o konsystencji śmietany i brudnożółtym kolorze,  która należy wmasować w oczyszczoną twarz i zostawić na kilkanaście minut. Maseczka nie pachnie niestety cytrynową świeżością, raczej suszonym zielskiem, ale...

Dla mnie jej działanie jest świetne! Skóra jest mocno rozjaśniona (ja jestem bladziochem i taki efekt mnie cieszy) - sądzę, że posiadaczki ciemniejszej karnacji mogą być nieco zdziwione  - zobaczcie co obiecuje wiele mówiąca grafika na opakowaniu ;). Skóra po maseczce jest lekko, ale w przyjemny sposób ściągnięta, napięta, pory zwężone. Przyspiesza gojenie drobnych niespodzianek, wmasowana porządnie w newralgiczne miejsca pomaga rozprawić się z zaskórnikami. Jedyny minus to fakt, że może okazać się za ostra dla posiadaczek wrażliwych cer - moja skóra była po niej lekko zaczerwieniona, ale wszystko zniknęło bez śladu po kwadransie.

Cena: ok. 17 zł/100 g
do kupienia np. tutaj albo na allegro

Teraz kuszą mnie inne maseczki Hesh - znacie, lubicie, polecicie?

Marta

niedziela, 19 sierpnia 2012

DYI - hydrolaty



Okazuje się, że nie dość, że jestem ciekawska i wszystkiego muszę spróbować to jeszcze dziwnym trafem po piętnastym staję się straszną sknerą... Obie te cechy doprowadziły do tego, że postanowiłam dzisiaj sprawdzić, czy można domowym sposobem wykonać hydrolat (nie napar) z ziół. I okazuje się, że można, z czego niezmiernie się cieszę :)


Do wykonania domowego hydrolatu potrzebujemy:

- aluminiowej maszynki do espresso, tzw. kawiarki, kafeterii lub mokki 
- garści ulubionych ziół
- wody destylowanej

Maszynka działa bardzo prosto - woda podgrzana w dolnej części maszynki zostaje wypchnięta pod ciśnieniem do góry, w postaci pary przechodzi przez zawartość sitka (kawa, a w naszym przypadku zioła), i skrapla się w górnym naczyniu. Czyli zasada działania jest identyczna jak przy otrzymywaniu z roślin olejków eterycznych, czego produktem jest właśnie hydrolat.

Do dolnego naczynka wlewamy wodę - ilość zależy od pojemności naczynia, ja mam wersję najmniejszą więc wlałam ok. 150 ml. Oczywiście im mniej wody tym hydrolat będzie bardziej nasycony.

Do sitka wsypujemy zioła, trochę ubijając. Nakręcamy górne naczynie i stawiamy całość na malutkim gazie. Po kliku minutach para zacznie się przesączać przez zioła i wypełni górną część hydrolatem. I gotowe :)

U mnie na pierwszy ogień poszła lawenda - ze względu na zapach i właściwości antyseptyczne. Następna będzie chyba lipa - chcę jej używać jako mgiełki do włosów i do rozcieńczania szamponów - podobno lipa czyni cuda z blond włosami :)

A tak wygląda gotowy hydrolat:


Mam nadzieję, że spróbujecie tej metody. Ja tymczasem lecę warzyć lipę :)


sobota, 18 sierpnia 2012

Pudelkowo - Miley Cyrus


Kilka dni temu internetem wstrząsnęły (hi, hi) opublikowane przez gwiazdkę pop - Miley Cyrus - zdjęcia jej nowej fryzury. Zdarzenie to było jak widać na tyle poważne, że znalazłam wzmianki o tym fakcie na całkiem poważnych blogach i portalach, które podczytuję.

Nie jestem zdecydowanie z pokolenia Hannah Montana, Miley obchodzi mnie tyleż, co zeszłoroczny śnieg, ale zdziwona tym "skandalem" postanowiłam nieco wgłebić się w temat, gdyż bardzo interesują mnie zjawiska społeczne i popkultura jako taka. A że sprawa dotyczy włosów - mojego ulubionego ostanio tematu, postanowiłam napisac o całym zajściu tutaj :)

Otóż - rzeczona MC obcieła włosy i utleniła je na blond. Dla amerykańskiego społeczeństwa, jak widać po komentarzach i ilości jadu wylanego na gwiazdkę, jest to masakra piłą mechaniczną, skandal, ohydztwo itp. Nie mam pojęcia czy był to zabieg marketingowy, czy też jakaś nagla erupcja własnej woli i osobowości u 20latki, która od dziecka kreowana była na gwiazdę, wzór i probierz amerykanskiej dziewczyny z sąsiedztwa. Mam nadzieję, że to przejaw zdrowego buntu i szaleństwa właściwemu dziewczynie w jej wieku.
Wizualnie też bardzo przypadł mi do gustu jej nowy wizerunek:


miley cyrus
se.pl

Na taką dziewczynę zwróciłabym uwagę na ulicy. Na jej poprzednie wcielenie - ufryzowanej jak własna ciotka, pretensjonalnej królowej prowincjonalnych konkursów piękności - na pewno nie.

Ale i tak, najbardziej śmieszy mnie to, że zmiana fryzury dwudziestolatki może wstrząsnąć światem :D Oj,Ameryko...


piątek, 17 sierpnia 2012

Ulubieniec sezonu - Kulpol L-102



Skuszona pozytywnymi recenzjami na kilku blogach : klik i klik zakupiłam sławny płyn Kulpol L-102.

Wygląda toto niepozornie, zielonkawy płyn zamknięty w niedużej, 125 ml buteleczce.

e-drogeria

Skład prościutki : alcohol, water, succus equiseti-farfarae, fragrance, monosodium l-glutamate, pantotenian calcium. Na pierwszym miejscu alkohol, który może odstraszać, potem wyciąg ze skrzypu i podbiału.

Ja swój płyn przelałam do butelki z atomizerem, bo zużywam wszystkie wcierki w zastraszającym tempie, ale dziurka jest na tyle mała,że spokojnie można używać go w oryginalnej postaci.

Kupiłam Kulpol skuszona opiniami o zdumiewającym przyroście - odkąd pozbyłam się 5 cm suchych końcówek kombinuje jak mogę, żeby szybko je odzyskać... Na razie nie zauważyłam szalonego przyrostu, pojawiło się sporo baby hair (ale to raczej przypisuję drożdżom), może płyn potrzebuje na to więcej niż 3 tygodni?

Pan Kulpol okazał się jednak genialny w działaniu na skórę głowy. Mimo alkoholu na drugim miejscu nie podrażnia mojego skalpu, włosów nie wysuszył (ale bardzo staram się nie lać go po głowie), natomiast bardzo ograniczył przetłuszczanie. Dotąd musiałam myc głowę codziennie żeby pokazać się opinii publicznej, odkąd stosuję Kulpol mogę sobie spokojnie pozwolić na 3 dniowe przerwy. Dla mnie to wynik, jakiego nie osiągnęłam chyba od czasów głębokiej podstawówki :)

Ponadto, płyn robi jeszcze coś genialnego - lepiej od jakiegokolwiek suchego szamponu, proszków i innych dziwactw. Wtarty w skórę głowy powoduje niesamowite uniesienie włosów u nasady, gwarantując efekt push up jak u Adele ;) W dodatku, uniesienie nie znika po czesaniu!

Podsumowując - Kulpol jest cool i spisuje się na 102. Naprawdę polecam - jeśli okaże się, że Wam nie służy to strata 4,50 zł nie boli aż tak bardzo. A ja już przymierzam się do zakupu opakowania zbiorczego na stronie producenta:D

czwartek, 16 sierpnia 2012

Kolorowe ombre - DIY

Ombre hair  robią od dłuższego czasu furorę na świecie. W Polsce jakby mniej - może kojarzą się nam nieco z zaniedbanymi włosami z mega odrostem?
Ja sama mam nieco mieszane uczucia - dopóki miałam ciemne włosy bałam się ombre głównie ze względu na niszczenie końcówek. Zawsze natomiast wzdychałam do kolorowych, pastelowych wariacji, szczególnie tych w odcieniach bladego różu i fioletu...





pinterest.com
Odkąd zostałam blondynką mogę sobie wreszcie na takie kolorowe wariacje pozwolić :) Najczęściej robię je za pomocą płukanki - fioletowej, cyklamenowej lub mieszanki obu. Zamiast polewać nią cała głowę po myciu moczę w niej końcówki. Rozcieńczam płukanki w nieco mniejszej ilości wody niż w przepisie. Raz spróbowałam nierozcieńczonej, ale kolor był neonowy, a końcówki przesuszone, więc nie polecam (ja jestem hardkorem i wszystko muszę na sobie wypróbować).


Ale co jeśli nie mamy ochoty farbować włosów, nawet na kilka myć, albo marzy nam się kolor niedostępny w palecie płukanek?

Tu z pomocą przyjdą nam suche pastele (do kupienia na sztuki w każdym sklepie dla plastyków) albo mocno napigmentowane cienie do powiek :)

kandeej.com

3 proste kroki do kolorowego ombre:
1. moczymy wybrane pasma włosów - mają być wilgotne, a nie ociekające wodą, bo dorobimy się jedynie ombre koszulki ;)
2. zakładamy rękawiczki i dokładnie smarujemy włosy kredką lub cieniem , nie trąc za bardzo, a raczej "wciskając" proszek w i pomiędzy włosy
3. pozwalamy włosom naturalnie wyschnąć - można utrwalić  kolor prostownicą, ale nie jest to absolutnie konieczne. Po wyschnięciu można przeczesać włosy delikatnie palcami, lepiej nie używać grzebienia/szczotki.  

Moim zdaniem to idealny sposób na letnie, niezobowiązujące zabawy z włosami, w ramach odkrywania swojego wewnętrznego dziecka (hi, hi)

Miłej zabawy,
Marta

środa, 15 sierpnia 2012

Letni peeling limonkowo-kokosowy

Albo cytrynowo-kokosowy. Co kto lubi i może zdobyć :)

To mój ostatni ulubieniec wśród samorobnych zdzieraczy. Nie jest chyba aż tak skuteczny jak kawowy, ale   korzenne kawowo-cynamonowe aromaty zostawiam sobie na długie zimowe wieczory, teraz wolę zdecydowanie coś lżejszego i odświeżającego...

whatscookingamerica.net

Potrzebujemy:
- 2 limonek lub cytryn
- pół kubka brązowego cukru (biały pewnie też może być, ale łudzę się, że brązowy coś dobrego jednak zostawia na skórze ;)
- kopiastej łyżki oleju kokosowego (inny pewnie też się sprawdzi, ale kokos daje fajna konsystencję i boski egzotyczny zapach w połączeniu z limonkami)

Wyciskamy sok z limonek, wsypujemy cukier i dodajemy powoli olej kokosowy, mieszając aż całość się połączy. I voila - pachnący wakacjami i tropikami peeling gotowy! I w dodatku momentalnie nastrój nam się polepsza, bo olejki eteryczne z limonki i cytryny maja właśnie takie działanie :)

Pierwsze koty...

Nie wiem, czy ktokolwiek, oprócz moich kotów (jestem pewna, że siedzą w necie jak mnie nie ma) kiedykolwiek tu zajrzy, niemniej postanowiłam odważnie i dziarsko się przywitać :)

Odkąd zostałam blondynką życie stało się bardziej skomplikowane :D Połowa ulubionych dawniej kolorów nie pasuje, makijaż też nie leży jak dawniej, a pielęgnacja owłosienia na głowie stała się dużo bardziej złożonym wyzwaniem. Jestem niecierpliwa i mam słomiany zapał, stąd pomysł na bloga - może wreszcie moje pomysły, przepisy, zbierane porady i inspiracje nie będą latać luzem w torbie, a znajdą sobie godne miejsce. Podobno, żeby osiągnąć cel dobrze jest ogłosić go publicznie, zwierzając się z efektów i problemów. Toteż zapraszam do podglądania i podczytywania - wszelkie porady i sugestie przyjmę z otwartymi ramionami :)

Marta

PS To mój pierwszy "pisany" blog - poprzednie były rysunkowe, z dwu-, trzywyrazowymi opisami. Teraz muszę się zdecydowanie bardziej wysilić językowo, dlatego wybaczcie ewentualne błędy, dłużyzny i potknięcia :)